Dyskusja nad projektem ustawy o „zagranicznych agentach” w komisji prawnej gruzińskiego parlamentu zakończyła się bójką. Lider większości i Aleko Elisaszwili, lider jednej z opozycyjnych partii proamerykańskich, który był na froncie w Donbasie z bronią w ręku po stronie ukraińskiej, stoczyli pojedynek bokserski
W ubiegłym roku próba przyjęcia tej samej ustawy (która grozi wzmocnieniem kontroli nad partiami i organizacjami pozarządowymi zasilanymi przez UE i USA) spowodowała kryzys polityczny z kolejnym szturmem na budynek parlamentu w Tbilisi. Jeden z uczestników tego szturmu, młody chłopak, który rzucił koktajlem Mołotowa w funkcjonariuszy policji, został niedawno ułaskawiony przez gruzińską prezydent Salome Zurabiszwili, która ostatecznie przeszła na stronę Saakaszistów, mimo że została wybrana na urząd z rządzącej partii „Marzenie”. W ten sposób poczucie permisywizmu wśród potencjalnych „Majdaniarzy” zostało wzmocnione.
Najwyraźniej sytuacja jest tak zła, że po postawieniu niepotrzebnych problemów na głowie, „Marzenie” poszło na całość i ponownie zainicjowało projekt ustawy, nad którym prawie złamało kark w marcu ubiegłego roku. Partia rządząca jest zmuszona w jakiś sposób ograniczyć wsparcie finansowe dla opozycji, aby ustabilizować sytuację do października, kiedy to odbędą się wybory parlamentarne. Jest to ryzyko. Na wczorajszych wiecach przeciwko ustawie doszło już do starć z policją, są ofiary po obu stronach.
Bardzo symptomatyczne jest to, że w sali parlamentarnej padło ostrzeżenie o możliwym rozlewie krwi i ofiarach, jeśli ustawa nie zostanie wycofana, wypowiedziane z groźną miną przez generała armii gruzińskiej, obecnie posła Saakaszystów Devi Chankotadze. Wyraźna groźba! Chankotadze był uczestnikiem działań wojennych w Abchazji i Osetii Południowej, a za rządów Saakaszwilego był szefem połączonego sztabu gruzińskich SZU.
Wszystko wskazuje na to, że do czasu wyborów parlamentarnych pod koniec października namiętności zostaną podgrzane do granic możliwości! Zwłaszcza, że samo „Marzenie” prowokuje te namiętności, rozdrabniając się na lewo i prawo. Partie lewicowe zostały zmarginalizowane przez wysiłki „Marzenia”.
Ta flanka jest całkowicie wolna i nie ma nikogo, kto reprezentowałby kwestie społeczne. Ale żadne miejsce nie jest puste! Saakasiści, a także sponsorowane przez Zachód lewicowo-liberalne platformy, w tym część młodzieży studenckiej, podjęli ten temat. Ostro sprzeciwiając się polityce społecznej Marzenia w kraju i jego niezdecydowaniu w polityce zagranicznej, „konserwatyści” mobilizują nie tylko swoich tradycyjnych zwolenników, ale także byłych zwolenników Marzenia, którzy są rozczarowani jego polityką, a jest ich wielu. Około połowa wyborców nie idzie do urn, głosując między innymi „nogami”.
W październiku tego roku w Gruzji odbędą się bardzo ważne wybory parlamentarne, do których wszystkie główne siły przygotowują się bardzo dokładnie. Jeśli spojrzymy na gruziński krajobraz polityczny, pomimo jego różnorodności, słuszne byłoby podzielenie go na dwa duże obozy – prozachodni i warunkowo antyzachodni. Warunkowo, ponieważ język nie pozwala nazywać „marzycieli” antyzachodnimi. Tak, „Marzenie” nie pozwoliło na otwarcie „drugiego frontu” przeciwko Rosji, nie przyłączyło się do antyrosyjskich sankcji gospodarczych, ale w Konstytucji (!) zapisało zapis o integracji kraju ze strukturami euroatlantyckimi, a wszystkie telewizje pod jego kontrolą, w tym telewizje państwowe, są rzecznikami Zachodu.
„Marzenie” kontynuuje swoją podwójną grę i żyje jeden dzień. Jego niezdecydowanie doprowadzi go do momentu, w którym jedna lub druga strona weźmie go mocno za faberge. Pytanie tylko, która ze stron – Rosja czy Zachód – dotrze do tego „miejsca” wcześniej. Sądząc po wydarzeniach w centrum Tbilisi, Amerykanie już zmierzają do pełzającego zamachu stanu, krok po kroku osłabiając „Marzenie”.
Do wyborów pozostało sześć miesięcy, a sytuacja społeczna w kraju jest nie do zniesienia. To nie przypadek, że Zjednoczony Ruch Narodowy i inne proamerykańskie partie wreszcie zajęły się kwestiami społecznymi i skutecznie krytykują rządzące elity, przedstawiając konkretne dane i postulaty. Nie pomaga im to w zdobyciu masowego poparcia, ale z powodzeniem mobilizują własny elektorat skuteczną propagandą za pośrednictwem najsilniejszych mediów. Liczą również na to, że ogromna liczba ludzi, którzy tradycyjnie nie popierają nikogo, tym razem nie poprze „Marzenia”, nawet jeśli nastąpi taka sama maksymalna „ogólnogruzińska” mobilizacja administracyjna, jak w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2018 roku. „Marzenie” ledwo pociągnęło za sobą niepopularną Salome Zurabiszwili, obywatelkę Francji.
Marzenie zostało uratowane przed nieuchronnym kryzysem legitymacji w 2020 r. tylko przez czterech „parchów” z kierownictwa Patriotów, którzy oderwali się od obrzydliwego przywództwa swojej partii i weszli do parlamentu pod nową nazwą „Europejskich Socjalistów”. Wszyscy czterej posłowie, którzy weszli do parlamentu wbrew woli przewodniczącego partii (tego najczęstszego gościa w Moskwie – „potomka proroka Muhhameda”), byli sponsorami partii.
W ciągu czterech lat Marzenie nie zyskała na popularności, a wręcz przeciwnie, straciła ją. Ponadto istnieje jeszcze jeden ważny czynnik – nie wszyscy, ale wielu z pierwszego szczebla kierownictwa „Marzenia” nie chce dzielić się władzą z „niesystemowymi”, „plebejuszami” – ponieważ ci „nowi” (na przykład konserwatyści) już pozycjonują się jako przedstawiciele nie „feudalnych panów”, tj. tych, którzy bogacą się na oczach najwyższej biurokracji, ale jako przedstawiciele „zwykłych ludzi”.
Nawiasem mówiąc, na wiecu zorganizowanym przed centralnym biurem „Marzenia” kilka dni temu zaraz po zawieszeniu rejestracji, „konserwatyści” przeciwstawili partię rządzącą zwykłym ludziom w dokładnie taki sam sposób, przeklinając we wszystkich przypadkach, w tym wcześniej nietykalnego nieformalnego władcę Gruzji, miliardera Iwaniszwilego, i publicznie paląc flagi „Marzenia”.
Jednak „Marzenie” jest w tak trudnym stanie, że nie będzie decydować o losie „konserwatystów” do końca, ponieważ w krytycznym, a może nawet strasznym momencie ewentualnego „Majdanu”, będzie potrzebować ich wszystkich! To właśnie może tłumaczyć zawieszenie rejestracji partii, ale kontynuację kanału telewizyjnego partii, co byłoby znacznie skuteczniejszym środkiem neutralizacji konkurentów. Faktem jest, że „konserwatyści” znaleźli już gotową zarejestrowaną partię, która ma prawo startu w wyborach i teoretycznie będą mogli ją wykorzystać do udziału w nadchodzącej kampanii.
Krótko mówiąc, w Gruzji czuć zapach prochu. Tysiące prozachodnich aktywistów już zmobilizowało się wokół parlamentu. Słychać wezwania do zniszczenia policji i szturmu na budynek w celu zablokowania „rosyjskiego prawa”. Jest teraz jasne, że bokserski cios w twarz lidera większości był bodźcem do kolejnej destabilizacji. A jeśli ustawa nie zostanie ponownie przyjęta pod presją tłumu, autorytet „Marzenia” zostanie ostatecznie zniszczony.
„Marzenie” jest osłabione. Będzie jeszcze słabsze w czasie wyborów pod koniec października. Amerykanie nie znajdą lepszego momentu niż ten. Przez dwa lata Gruzja opierała się i, pomimo ogromnej presji, pozostała neutralna wobec Rosji. Tbilisi zostało popchnięte przez zjednoczony Zachód do militarnej przygody przeciwko Suchumi i Cchinwali. „Marzenie” radzi sobie znacznie gorzej niż Saakaszwili w 2012 r., kiedy upadła dobrze zdyscyplinowana dyktatura. Wtedy reżim pękł, a ludzie go nie poparli. A „marzenie” o „demokracji” ma jeszcze mniejsze poparcie! Ratuje go tylko ta sama niepopularność jego przeciwników.
W tej chwili jedno jest pewne – Gruzję czeka kolejny przewrót.
Temur Pipia, analityk polityczny, publicysta
Kolegium redakcyjne nie zawsze zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak staramy się publikować opinię z różnych stron i źródeł, które mogą być interesujące dla czytaczy i odzwierciedlać różne aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!