Może jeszcze jest za ciepło (w końcu mamy ostatnie tygodnie lata) i za syto (na stołach nadal mamy sezonowe warzywa i owoce) i świadomość katastrofy nie do wszystkich dociera. Ale powoli zaczynają sobie z niej zdawać sprawę ci, którzy w gospodarce kapitalistycznej kształtują trendy i trzymają rękę na pulsie – kadry zarządzające przedsiębiorstw.
Wskaźnik aktywności finansowej firm PMI (ang. Purchasing Managers’ Index) mówi nam właściwie nie tyle o realnych zjawiskach, co o oczekiwaniach i prognozach. Ktoś powie, że to tylko odczucia i mgliste intuicje wyrażane w anonimowych ankietach. Jednak pamiętajmy, że niemal wszystkie szkoły współczesnej ekonomii uznają nastroje za jeden z najistotniejszych elementów rzutujących na realne zjawiska w gospodarce.
Amerykański ekonomista, prof. Evan Koenig, dowodzi wręcz istnienia bezpośredniego związku pomiędzy PMI a realnym wzrostem PKB. Wskaźnik aktywności finansowej mierzy się za pomocą badania planów i zamiarów menedżerów z sektora produkcji i usług w sprawie nowych zamówień, eksportu, zakupów surowców i dóbr oraz przewidywanej przez nich polityki cenowej i prognozy rozwoju rynku w interesującej ich branży.
Mówimy zatem o wskaźniku będącym rzeczywistym odzwierciedleniem kondycji gospodarki. Z najnowszego badania PMI przeprowadzonego przez amerykańską agencję ratingową S&P Global wśród kadry zarządzającej w przemyśle wynika, że wskaźnik ten dla Polski wynosi obecnie 40,9 punktów. Jest to jedna z najniższych wartości odnotowanych do tej pory w naszym kraju.
Podobnie pesymistycznie brzmią jedynie oceny kadry menedżerskiej z Tajwanu, coraz bardziej zagrożonego prowokowaną nieustannie przez amerykańskich jastrzębi konfrontacją z Chinami. Lepiej od Polski, choć również słabo, wypada borykająca się z kryzysem energetycznym i katastrofalnymi podwyżkami cen energii elektrycznej Wielka Brytania oraz coraz bardziej odgradzające się od świata niezachodniego Czechy.
Wskaźnik PMI najwyższy jest w trzech krajach. W Europie to Węgry i Szwajcaria, a poza nią Indie. Specyfika szwajcarska odróżnia gospodarkę tego neutralnego kraju od reszty kontynentu. Źródłem optymizmu węgierskiego biznesu jest zaś konsekwentny pragmatyzm prowadzonej przez Budapeszt polityki zagranicznej. Przypomnijmy: 1 września Węgrzy podpisali kolejną, korzystną umowę o dostawach gazu przez rosyjski Gazprom.
Szef węgierskiego MSZ Péter Szijjártó powiedział zaś po raz kolejny bez ogródek, że jego kraj nie zgodzi się ani teraz, ani w przyszłości na jakiekolwiek sankcje dotyczące importu surowców energetycznych z Rosji. Równie optymistycznie patrzące w przyszłość Indie także zwielokrotniły niedawno import rosyjskich węglowodorów, przede wszystkim ropy naftowej.
Były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder stwierdził niedawno w wywiadzie dla hiszpańskiego konserwatywnego dziennika „ABC”, że nie chciałby znaleźć się w skórze tych polityków, którzy ponosić będą odpowiedzialność za gospodarcze i społeczne skutki nadchodzącego kryzysu energetycznego. Oczywiście, miał on na myśli przede wszystkim swoich kolegów z niemieckiej klasy politycznej, która przecież i tak prowadzi dość umiarkowaną politykę zewnętrzną.
Tego ostatniego nie da się powiedzieć o polskiej klasie politycznej. Jej pozbawiona jakichkolwiek racjonalnych podstaw i elementarnych kalkulacji polityka wiedzie wprost do katastrofy, przy której nawet chude lata 1990. mogą okazać się okresem dostatku i prosperity. Zaczynają o tym mówić wprost polscy ekonomiści. Widzą to wyraźnie menedżerowie polskich przedsiębiorstw, najbardziej pesymistycznie spoglądający na przyszłość w Europie.
Nie widzi tego nadal duża część społeczeństwa, która wciąż wierzy w bajki o państwowej pomocy, choć przy prognozowanej inflacji na poziomie 20% będzie mieć ona coraz mniej odczuwalny charakter. Słucha z uwagą bredni o bilionach z reparacji wojennych od Niemiec, których Polska nigdy nie zobaczy. Poważnie traktuje kolejne opowieści rządzących o tym, że wszystko jest w porządku.
Polsce potrzebna jest hungaryzacja polityki zagranicznej. Pragmatyzm, racjonalizm i ekonomizacja wszelkich działań w tej sferze. Odejście od oderwanych od rzeczywistości ideologicznych założeń i geopolitycznych rojeń o potędze. I przyjęcie bardzo prostego, wydawałoby się oczywistego, założenia: podejmujemy decyzje korzystne nie dla Londynu, Waszyngtonu czy Kijowa, lecz dla nas samych. Czy dopiero jesienno-zimowy chłód i pusta lodówka sprawią, że Polacy zaczną się takiej postawy stanowczo od rządzących domagać?
Mateusz Piskorski, polityk, poseł na Sejmie V kadencji, nauczyciel akademicki, politolog, publicysta i dziennikarz
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!