Podstawowym warunkiem jakiejkolwiek dyskusji o przyszłości jest umiejętność poddania bazowej, logicznej, rozumowej obróbce faktów. W warunkach wojennych, gdy fakty te pozostają na ogół nieznane nie tylko opinii publicznej, ale nawet – z uwagi na ograniczony horyzont widzenia i emocje – bezpośrednim uczestnikom wydarzeń, nasze możliwości stają się ewidentnie coraz bardziej ograniczone.
Mam tu, oczywiście, na myśli sytuację związaną z aktualnym konfliktem zbrojnym toczącym się na Ukrainie. Pierwszą przeszkodą ograniczającą zdolności umysłowe każdego z nas będą tu, rzecz jasna, emocje. Nawet najbardziej trzeźwo spoglądający na rzeczywistość realista nie jest od nich w obecnych warunkach do końca wolny. Wielu z nas ma również swoje sympatie i antypatie wynikające z wątków osobistych, biograficznych, wspomnieniowych.
Ja również, niczego przed Czytelnikami, nie udając, przyznaję: mam, jak każdy z nas, emocje, które lokują moje sympatie po jednej ze stron toczącej się wojny. Staram się jednak zagłuszać je w możliwie efektywny sposób, czerpiąc informacje / dezinformacje od wszystkich uczestników obecnego konfliktu. A przede wszystkim usiłuję, podobnie jak inni redaktorzy i autorzy na łamach „Myśli Polskiej” zastanowić się nad tym, jaki wynik toczącej się za naszą południowowschodnią granicą wojny najkorzystniejszy byłby z punktu widzenia naszego kraju.
Aby to stało się możliwe, musimy na początek próbować opisać toczącą się wojnę. W warunkach panującej dezinformacji i manipulacji jest to niemal niemożliwe. Jedynym sposobem jest uznawanie za mające walor wiarygodności jedynie tych informacji, które potwierdzane są przez miarodajne, najlepiej oficjalne źródła obu stron konfliktu.
Jeśli takowych nie ma, lepiej uznać informację za dezinformację i działanie manipulacyjne. Gdy już to zrobimy, warto przejść do fazy wyjaśniającej problem. W tym konkretnym przypadku musimy odpowiedzieć sobie racjonalnie na pytania o to, jakie są źródła wojny ukraińsko-rosyjskiej, komu zależało na doprowadzeniu do niej, kto korzysta w jej wyniku, a kto traci. Tu sprawa jest łatwiejsza.
Wystarczy analiza podstawowych przepływów kapitału, zysków bądź strat poszczególnych grup interesu oraz niektórych krajów. W ramach tych rozważań dojdziemy przy okazji do logicznego wniosku, że każdy kolejny dzień wojny przynosi wymierne i mniej wymierne (psychologiczne) straty dla Polski. Wiemy już zatem, że z pewnością nie jest to wojna nasza, a ci którzy wysyłają na Ukrainę broń działają wbrew logicznie zidentyfikowanemu interesowi narodowemu i społecznemu.
Po opisie wydarzeń i ich wyjaśnieniu, przechodzimy do dwóch etapów najtrudniejszych. Pierwszy polega na próbie dokonania prognozy. Wobec skąpych informacji oraz braku dostępu do rzetelnej wiedzy na temat znaczenia, roli i planów poszczególnych grup interesów zaangażowanych w konflikt stajemy przed zadaniem arcytrudnym. Warto w tym miejscu skonfrontować przewidywania snute przez różne ośrodki analityczne, pamiętając przy tym, że każdy z nich również reprezentuje określone interesy, a często realizuje zamówienia sponsorów.
Gdy przebrniemy jednak przez jakąś część z nich, możemy podjąć się próby samodzielnej prognozy. Będzie ona obarczona wielkim marginesem błędu, więc lepiej formułować ją ostrożnie, ewentualnie od razu założyć możliwość realizacji kilku scenariuszy. Ostatni etap to cel, który powinien nam przyświecać na tej żmudnej i długiej drodze.
Jest nim wypracowanie rekomendacji, zbioru normatywnych twierdzeń odpowiadających na pytanie, jak w obecnej sytuacji powinna zachować się Polska i jej władze. Będzie to niełatwe, aczkolwiek fascynujące, bo po drodze przyjdzie nam zmierzyć się z licznymi sporami i kontrargumentami. Powinniśmy ich wysłuchać, nie upierając się dla zasady przy swoim.
Powyższy opis dotyczy racjonalnej debaty w każdej sprawie, tym bardziej tak żywotnej dla naszych interesów jak obecna wojna na Ukrainie. Debata ta została z góry przekreślona przez główny nurt polskiego świata politycznego, medialnego, eksperckiego i naukowego. Więcej jej elementów znajdziemy dziś w kuchniach polskich domów niż w wiodących stacjach telewizyjnych czy na najpoczytniejszych portalach internetowych. Toczy się ona również w niewielkich oazach, coraz bardziej ograniczanych terytorialnie strefach wolności słowa i swobody dyskusji.
Niezależnie od poglądów, sympatii, politycznych przekonań, w interesie nas wszystkich leży dziś włączenie rozumu, możliwe wyłącznie po wyłączeniu zmasowanego źródła nienawiści, dezinformacji i kłamstw, jakim są dziś w zdecydowanej większości przedstawiciele polskiej klasy rządzącej i ich klakierzy w innych instytucjach.
Mateusz Piskorski, polityk, poseł na Sejmie V kadencji, nauczyciel akademicki, politolog, publicysta i dziennikarz
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!