Pomiędzy 431 a 404 rokiem p.n.e. Ateny i wspierający je Ateński Związek Morski zwarły się w boju ze Spartą i Związkiem Peloponeskim. Choć pretekstu do walk dostarczyła sprawa prowincjonalnego Epidamnos, w istocie rzeczy poszło o hegemonię nad całą ówczesną Grecją.
Zmagania były zacięte i krwawe, tym bardziej, że strony dysponowały wyrównanymi siłami. Ostatecznie Ateny przegrały, co nie oznacza, że Sparta zwyciężyła. Pomimo, że na kilka dekad stała się hegemonem świata Hellenów w istocie była to władza nad imperium zgliszczy.
Przywołuję ten odległy przykład nie bez przyczyny. Rysujący się obecnie konflikt pomiędzy światem atlantyckim a rosnącą w siłę potęgą euroazjatycką może mieć bowiem analogiczne przyczyny, przebieg i skutki. Podobieństw jest zresztą więcej. Świat atlantycki zdominowany przez Anglosasów wchodzi tutaj w rolę Aten i wspierającego ich związku. Determinuje to nie tylko sama geografia ale także postrzeganie jej konsekwencji.
We własnej teorii geopolitycznej, implementowanej na nasz grunt m.in. przez Jacka Bartosiaka, Anglosasi kontrolując w większości tzw. Rimland czyli obszar obrzeży, tworzący pierścień oddzielający tzw. Heartland od mórz, zapewniają sobie przewagę pozycji strategicznej. To założenie, prawdziwe w stosunku do wieku XX i czasów wcześniejszych, obecnie ze względu na rozwój technologiczny i infrastrukturalny będzie poddawane praktycznej próbie. Jeśli projekt nowego jedwabnego szlaku zafunkcjonuje i osiągnie wysoką wydajność, doprowadzi do zmiany osi światowej wymiany handlowej z morskiej na kontynentalną.
To z kolei pozbawi państwa Rimlandu przewagi ekonomicznej jaka płynie z dominacji nad morzami, a zatem z kontroli światowego handlu. Rzecz jasna świat atlantycki zdaje sobie sprawę z tego zagrożenia, dlatego usiłuje storpedować plan Chin. Elementem przeciwdziałania jest destabilizacja sytuacji na pograniczu świata atlantyckiego i kontynentalnego, czego obecną emanacją jest wywołane przez Anglosasów napięcie na Ukrainie. Jednak i decydenci świata Zachodu popełniają błędy.
Zbyt ostry nacisk na Rosję wepchnął ją wprost w objęcia Chin. To małżeństwo z rozsądku, praktyka wskazuje jednak, że sojusze oparte na wspólnym zagrożeniu mają najbardziej trwały charakter. Rzecz jasna euro-azjatycki blok w naszej historycznej paraboli stanowi odpowiednik Sparty i wspierającego ją Związku Peloponeskiego.
Konflikt tych dwóch bloków de facto już się zaczął. Jakie przyjmie rozmiary i w jakiej temperaturze będzie się odbywał? – tego nie wiadomo. Nie spodziewam się, by miał przerodzić się w globalną konfrontację. Obie strony dysponują bowiem zapasem broni masowego rażenia umożliwiającym zmianę naszej planety w nuklearną pustynię.
Wobec zbliżonych sumarycznych potencjałów obu stron mało prawdopodobny wydaje się także scenariusz wyścigu zbrojeń, czyli wyniszczania gospodarczego przeciwnika poprzez zmuszanie go do przerzucenia wszystkich mocy przerobowych na cele militarne. Chiny, tym bardziej w sojuszu z Rosją, to nie ZSRR. Dysponują potencjałem gospodarczym, ludnościowym, technologicznym i surowcowym, by wytrzymać taką rywalizację, a może nawet w niej zwyciężyć.
Zatem najbardziej realnym scenariuszem jest konfrontacja (niekoniecznie wyłącznie militarna) na drugorzędnych teatrach działań. Jej celem byłoby stopniowe ograniczenie potencjału strony przeciwnej i systematyczne doprowadzanie do jej marginalizacji, jednak bez wywoływania konfliktu globalnego. Przyjęcie tego scenariusza oznacza szereg starć rozciągniętych na całe dziesięciolecia.
Kto zwycięży w tej konfrontacji? Nie wiadomo. Im jednak dłużej potrwa konflikt tym większe prawdopodobieństwo, że nikt. Zawsze jednak można nie przegrać. To szczególnie istotne dla państw średnich, które skazane są na odgrywanie w takiej konfrontacji roli drugoplanowej, jeśli nie dalszej. Skoro zatem nie mamy w rzeczonym konflikcie własnych interesów, a marna nasza szansa by partycypować w słodkich owocach zwycięstwa, najrozsądniejszy pomysł to trzymać się jak najdalej od potencjalnej awantury. Przynajmniej na tyle, na ile pozwoli nam na to nasze obecne uwikłanie.
Przemysław Piasta, polski polityk, historyk, przedsiębiorca, prezydent Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego
Kolegium redakcyjne nie zawsze zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak staramy się publikować opinię z różnych stron i źródeł, które mogą być interesujące dla czytaczy i odzwierciedlać różne aspekty rzeczywistości.