Tara John pisze w tekście na portalu CNN, że tzw. Zachód musi uciekać się do dezinformacji. Oczywiście, według niej, robi to w odpowiedzi na podobne działania strony rosyjskiej. Czyli manipulacja anglosaska to z definicji działanie etycznie dobre i politycznie uzasadnione. Dlaczego? Bo, według autorki tej czołowej amerykańskiej stacji telewizyjnej, ludzie w Europie i w Stanach Zjednoczonych zbyt słabo zdają sobie sprawę z zagrożeń płynących z Moskwy. Trzeba ich więc o ich istnieniu przekonywać na siłę.
Gdy jakiekolwiek media niezależne od obecnych ośrodków dyspozycyjnych tzw. Zachodu opublikują jakikolwiek tekst czy materiał o prowokacjach, utajnionych operacjach, zakulisowych działaniach, inscenizacjach, dyskredytacjach, skrytobójstwach, zamachach, zbrodniach, torturach i innych działaniach powszechnie potępianych przez opinię publiczną, a realizowanych przez zachodni Heartland anglosaski (jak twierdzi prof. Kees van der Pijl, oś Wall Street – City ze swoimi państwowo-politycznymi mackami), media głównego nurtu w najlepszym wypadku stukać będą się w czoło i pokazywać idiotyzm teorii spiskowych. System może też daną publikację przemilczeć, usunąć (za pomocą współtworzących go magnatów mediów społecznościowych), a nawet wsadzić ich autora do więzienia lub szpitala psychiatrycznego.
Gdy media głównego nurtu na tzw. Zachodzie opowiadają nam po raz kolejny o Pietrowie i Boszirowie, rzekomych rosyjskich superagentach wykonujących megatajne misje na całym świecie, gdy opowiedzą nam kompletnie niewiarygodną historyjkę o broni chemicznej w Iraku czy Syrii, o rosyjskich przygotowaniach do przewrotu w Kijowie, czy wreszcie o kolejnych planach rosyjskiej agresji na Ukrainę, nikt – lub prawie nikt – nie zauważa, że są to również teorie zazwyczaj spiskowe. Nie poparte żadnymi dowodami, kompletnie bezwartościowe, a czasem urągające elementarnej logice, co jest chyba pochodną intelektualnego poziomu ich autorów, bądź wyobrażenia (pewnie w jakimś stopniu słusznego) tych autorów o poziomie odbiorcy masowego.
Mamy zatem „złe”, „niebezpieczne” teorie spiskowe, ale też „dobre”, „leżące w naszym interesie” teorie spiskowe. I chwała komentatorce CNN, że dość otwarcie to przyznaje.
Nikt myślący racjonalnie i kierujący się elementarną logiką nie powinien wierzyć w teorie spiskowe mainstreamu. Dlaczego? Bo system, gdyby te informacje były prawdziwe, ma wystarczająco duże metod (wywiadowczych, analitycznych, bankowych, technicznych), by przedstawić nam na to dowody. Nie, nie zdjęcie przysłowiowych Pietrowa i Boszirowa spod katedry w Salisbury. Coś bardziej konkretnego, coś, co możemy poddać próbie falsyfikacji.
To dlatego teorie spiskowe opozycji antysystemowej, czasami istotnie śmieszne, kosmicznie niewiarygodne, nie są aż taką zbrodnią przeciwko rozumowi, jak teorie spiskowe generowane przez system. Innymi słowy, o ile tych pierwszych nie jesteśmy często w stanie nijak zweryfikować, o tyle test wiarygodności tych drugich jest dość prosty.
Każda informacja podawana dziś przez media zachodnie, w tym polskie, kolportowana następnie przez polityków i brana poważnie przez ekspertów, która nie jest potwierdzona dowodami – jest dezinformacją. Tego możemy być pewni. Zazwyczaj, w kontekście ostatnich wydarzeń, jest również manipulacją, bo – wbrew naszym interesom – przekonuje nas do poparcia ingerencji / interwencji militarnej bądź politycznej w sprawy, które nijak nas nie dotyczą.
Naprawdę, zmęczony jestem tym, padającym ostatnio z częstotliwością serii z Kałasznikowa pytaniem. Najprostsza odpowiedź brzmieć będzie: nie wiem. Nie jestem przecież jasnowidzem, zawodowym czarnowidzem zresztą też nie. Nie mam numeru telefonu do decydentów w krajach osi anglosaskiej, ani w Rosji czy Chinach. Nie spływają do mnie dane wywiadowcze. Spływa do mnie natomiast masowo dezinformacja, głównie lejąca się z zachodnich środków przekazu, choć też czasem z rosyjskich czy ukraińskich. Identyfikuję ją dość łatwo. Gdy nie widzę dowodów prawdziwości jakiejś tezy przedstawianych przez jakikolwiek rząd, po prostu wyrzucam tą tezę tam, gdzie jej miejsce – na śmietnik.
Najkrótsza, według mnie najbardziej racjonalna odpowiedź na pytanie padające ostatnio setki razy dziennie brzmi: wojna będzie, jeśli taką decyzję podjęto w gabinetach realnej władzy na anglosaskim Zachodzie. Skąd wynika to przekonanie? Z założenia, że Władimir Putin jest graczem racjonalnym. Graczem racjonalnym, w ramach swych bardzo wątłych możliwości decyzyjnych, jest nawet w jakiejś mierze Wołodymyr Zełeński. Otoczenia obu prezydentów, ich doradcy i eksperci, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jakikolwiek konflikt zbrojny jest wbrew interesom ich państw i ich własnym.
W ten sposób, metodą dedukcji, łatwo ustaliliśmy, że na ewentualnej wojnie zależeć może wyłącznie tzw. Zachodowi, a ściślej jego anglosaskiemu jądru. Jeśli zatem będziemy świadkami jakiejkolwiek prowokacji, nie dajmy się nabrać, jak świat w 1939 roku wypadkami w Gliwicach. Wiedzmy, że jest to prowokacja od A do Z zainspirowana, przygotowana, zrealizowana na polecenie tzw. Zachodu, najprawdopodobniej anglosaskich służb specjalnych.
Czy stawiam zatem tezę, że anglosaska oś żądna jest krwi i zdeterminowana, by ją przelać? Z całą pewnością istotna część struktur władzy tracącej grunt pod nogami, schyłkowej formacji atlantyckiej – tak. Są gotowe do działań desperackich i dla ludzi w naszej części Europy skrajnie niebezpiecznych. Pytanie, czy ich głosy wezmą górę na tzw. Zachodzie jest inaczej, bardziej precyzyjnie sformułowanym pytaniem „co będzie?”…
Mateusz Piskorski, polityk, poseł na Sejmie V kadencji, nauczyciel akademicki, politolog, publicysta i dziennikarz
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.