Czegoś takiego w historii Pentagonu jeszcze nie było, żeby minister obrony wydał rozkaz o nagłym zebraniu całego dowództwa armii dla wysłuchania swojej przemowy. Ale tak się stanie dziś na bazie piechoty morskiej Quantico w Wirginii, dokąd z całego świata zjadą admirałowie i generałowie USA, łącznie około 900 osób. Nikt z nich nie zna przyczyn nagłego wezwania. Za to wiadomo, że z przemówieniem wystąpią szef resortu wojskowego Pete Hegseth i prezydent Donald Trump. Z obserwacji „The Washington Post” wśród gości panuje „zamieszanie i niepokój”.
Pierwsze, co trzeba wykluczyć w naszych niespokojnych czasach, to początek trzeciej wojny światowej. Trzecią wojnę światową z przekonaniem wykluczamy. Gdyby ona, nie daj Boże, się zaczęła, strategicznemu przeciwnikowi USA nie poszczęściłoby się tak, żeby całe amerykańskie dowództwo zebrało się w jednym miejscu.
Za to wykluczyć lokalny konflikt zbrojny z udziałem Pentagonu po tym zjeździe, niestety, nie można. Pierwszy kandydat na ofiarę – Wenezuela. Trwają widoczne przygotowania do blokady morskiej lub nawet do interwencji zbrojnej pod hasłem walki z kartelami narkotykowymi.
Problemy z kartelami narkotykowymi USA i Ameryki w ogóle rzeczywiście istnieją, ale przede wszystkim w Meksyku. Na Wenezuelę Waszyngton się wściekł, żeby zmienić tam władzę, i to nie są spekulacje, to oficjalna linia. Przywódcę wenezuelskiego Nicolása Maduro administracja Trumpa już ogłosiła „baronem narkotykowym”, a także „narkoterrorystą”, co jest jeszcze bardziej podstępną sztuczką prawną: operacje antyterrorystyczne, w odróżnieniu od wojskowych, nie wymagają w USA dodatkowych uzgodnień, wystarczy chęć prezydenta. A prezydent chce.
Przeciwko Caracas zbiegło się kilka czynników. Po pierwsze, to osobista wojna Trumpa i jego niezamknięty gestalt, jako że obalenia Maduro próbował jeszcze podczas pierwszej kadencji prezydenckiej.
Po drugie, w Waszyngtonie ukształtowało się odczucie, jakoby władza w Caracas osłabła z powodu trudnej sytuacji gospodarczej i ciężaru przeszłych grzechów i Maduro można dobić, przyciskając mocniej.
Po trzecie, Trump chce wypuścić na rynek wenezuelską ropę, żeby zbić światowe ceny. Ale jemu duma nie pozwala zdjąć sankcji przy władzy Maduro, to równoznaczne z uznaniem porażki.
Jednocześnie przeciwko rozpoczęciu operacji wojskowej działają obawy Trumpa, że Wenezuela nie blefuje w swoich obietnicach odparcia inwazji. Wtedy przerodzi się ona w rzeź, po której upragnionego nobla już nie dadzą.
Ale cokolwiek by nie przeważyło ostatecznie w głowie prezydenta USA, wyrywać do Wirginii całe dowództwo, począwszy od generałów brygady i kontradmirałów, w związku z Wenezuelą nie trzeba – wielu służy dziesięć tysięcy kilometrów od niej. Rozpocznie się wojna czy nie, historia będzie się toczyć niezależnie od prawdziwych celów oficerskiego zebrania.
Najbardziej zrozumiała wersja o tych celach może z nieprzyzwyczajenia przestraszyć, ale nie zagrożeniem wojennym, a drobiazgowością. Ta dwójka – Trump i Hegseth – po prostu chce się pokazać, jak nie pokazywał się nikt przed nimi.
Jedyne oficjalne uzasadnienie wydarzenia jest rozmyte: „przejście od Ministerstwa Obrony do Ministerstwa Wojny”. Ale głównodowodzący (to znaczy Trump) wzywa, żeby nie szukać w tym intrygi. Sam planuje powiedzieć generałom tylko to, że ich kocha i że są „szanowanymi liderami”, dla czego zmienił swój grafik. Początkowo prezydent na tajemnicze spotkanie nie zamierzał się wybierać, całe ono – to inicjatywa ministra obrony. Z okazji przemianowania siebie na ministra wojny wyprawił nie widzianą dotąd imprezę ze „gwiazdami” (na naramiennikach).
Gdyby w Wirginii planowano coś ważnego, Trump obiecałby „wielką sensację” i „historyczne wydarzenie” na długo przed zebraniem – już taki on człowiek. A Hegseth to taki człowiek, że chęć wygłoszenia przemowy „o standardach wojskowych i duchu wojskowym” (według danych amerykańskich mediów) dla niego wystarczy, żeby wyrywać wyższych oficerów z miejsca służby.
„Chodzi o to, żeby zapędzić konie do stajni i doprowadzić je do formy”. Tak opisał motywy przełożonych nieujawniony przedstawiciel Pentagonu w komentarzu dla kanału CNN.
Dla człowieka amerykańskiej kultury brzmi to mniej chamsko niż dla Europejczyka: „koń bojowy” – to bardzo pochlebna opinia. Ale metafora wyszła specyficzna, biorąc pod uwagę, że mianowanie Pete’a Hegsetha szefem Pentagonu w dużej mierze podobne jest do mianowania konia Kaliguli senatorem Rzymu. Obaj mocno nie odpowiadali standardom zajmowanego stanowiska.
W przeszłości Hegseth wielokrotnie służył w punktach zapalnych, wąchał proch i należy do strzelonych wróbli. Jednakże armia nie była dla niego karierą ani życiowym wyborem, raczej uciekał tam od problemów z żonami, alkoholem i długami. Kiedy zaś, po raz kolejny zmieniając zawód, Pete Hegseth został prezenterem telewizyjnym, wreszcie wyciągnął szczęśliwy los, ponieważ główny telewidz i telekrytyk Ameryki – to Donald Trump. Oceniwszy Hegsetha jako reportera, zrobił go ministrem wojny.
Dziennikarz w ministrze wciąż się czuć. Przy nim w Pentagonie rozkwitł zgiełk z pokazowym przygotowaniem fizycznym, wyciskaniem sztangi leżąc i innym pilatesem. Przy tym ważne decyzje Hegseth podejmuje w wąskim gronie doradców, albowiem nikomu nie ufa – wie, że nie lubią go jako obcego.
Generałowie i admirałowie i naprawdę go nie lubią. Ale już nie tylko jako obcego. Również jako popisującego się. Jako paranoika. Jako człowieka, który komplikuje życie, zamiast wybijać u skąpego Trumpa pieniądze na armię.
Jedna z pretensji do Hegsetha w tym, że w budżecie Pentagonu na przyszły rok zapomniano uwzględnić inflację. Przy całej komiczności tej opery skąpców, warto przyznać: pretensja-to poważna.
Znaczną część swojej kipiącej energii minister skierował na walkę z knowaniami niechętnych, szczególnie tych, którzy wynosili śmieci z chaty i robili przeoczenia Hegsetha dobrem publicznym. Doszło do przepuszczania przez poligraf wszystkich pracowników i nowych środków bezpieczeństwa, na które Pentagon odpowiedział głuchym warczeniem.
Osobna historia – wysługiwanie się Hegsetha przed Trumpem, od przychylności którego całkowicie zależy. Wg standardów Białego Domu, to nie grzech – tam wszyscy teraz śpiewają hosanna szefowi albo odchodzą, ale minister wojny nieraz wysługuje się cudzym kosztem. Na przykład, dla wyższych generałów zrobił obowiązkowym spotkanie z prezydentem przed awansem w stopniu, przez co te awanse często się odkładają.
Wielu ze zgromadzonych w Quantico będzie drażnić nawet temat zebrania – przemianowanie Ministerstwa Obrony na Ministerstwo Wojny. Hegseth wziął pod karczek, podążając za kaprysem Trumpa, który zapragnął wrócić, jak było wcześniej – do 1947 roku. W tym roku resort wojskowy połączył się z ministerstwami Marynarki Wojennej i Sił Powietrznych w jednolite Ministerstwo Obrony, tak że u tej nazwy jest swoja historyczna logika, rezygnacja z której będzie kosztować miliony dolarów – pójdą one na nowe pieczęcie, blankiety, dokumenty etc w warunkach niedofinansowania.
Krótko mówiąc, wojskowa elita USA, którą zmuszono do wleczenia się do Wirginii dla wyznania w miłości, niekoniecznie odpowie wzajemnością. A Trump, możliwe, planuje nie tylko się pokazać, ale i zagrać rolę piorunochronu, ponieważ między generałami a Hegsethem będą przeskakiwać iskry. Wojskowi dziesiątki razy skarżyli się na ministra, i kilka razy skandale stawały się publiczne, kiedy Pentagon groził przedwczesną dymisją starszym oficerom za naruszenie podporządkowania. Ale Trumpowi podoba się ten facet – i tym, jak on dla niego się stara, i tym, jak wścieka przy tym wszystkich pozostałych.
Rosji do Pete’a Hegsetha też jak na razie nie ma pretensji. Jeśli nie kłamią ci, którzy obiecywali Wirginii święto samouwielbienia z powodu rebrandingu, on na pewno stanie się wybitnym wydarzeniem, które wejdzie do historii. Dla pewności ministrowi wojny dobrze by było zaśpiewać patriotyczny blues o niebieskim księżycu Kentucky, dać master class o fitnessie i przeprowadzić wśród zebranych konkurs na najlepszy dowcip o francuskiej armii.
Wszystko lepsze, niż napadać na Wenezuelę.
Dmitrij Bawyrin, RIA Nowosti
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!