Dziś już większość nie tylko ekspertów, ale i tak zwanych zwykłych obywateli zgadza się z tym, że koniec Ukrainy to jeszcze nie koniec wojny. Jeśli Zachodowi uda się zorganizować poważną prowokację na Bałtyku, w Mołdawii czy jeszcze gdzie indziej (na przykład na Kaukazie i wcale niekoniecznie w Azerbejdżanie), to nawet gorąca wojna proxy może się przedłużyć, a jej format może się rozszerzyć. Bardziej prawdopodobne jest kontynuowanie głównego – gospodarczego, politycznego i informacyjnego przeciwdziałania, w warunkach „zimnego pokoju”. Generalnie, wariantów kontynuacji kryzysu w stosunkach Rosji z Zachodem jest mnóstwo, a wariantów uregulowania mało, i nie są one wcale tak oczywiste i prawdopodobne, jak kontynuacja i nawet narastanie przeciwdziałania.
Przy tym wszystkim, choć niby wszystko rozumiejąc, nie tylko „zwykli obywatele”, ale i eksperci, w tym całkiem niezwykli, zaniepokojeni są wyłącznie powojennym losem Ukrainy:
– czy pozostanie po niej cokolwiek, i jeśli tak, to po co, a jeśli nie, to dlaczego;
– co z nią zrobić, niezależnie od tego, czy pozostanie po niej cokolwiek;
– podzielić ją z sąsiadami, czy obejdą się gadzi natowscy: „taki bydlak potrzebny jest samemu”?
Te i mnóstwo innych pytań powojennego urządzenia Ukrainy wywołuje burzę emocji w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej. Przy tym istota całej dyskusji jest czysto ukraińska (jeden przecież naród): jak by się wykręcić w taki sposób, żeby dostać wszystko potrzebne (i jeszcze troszkę niepotrzebnego), nic nikomu nie dając i niczym nie poświęcając za rozwiązanie swoich problemów. Wykręcić się można, ale coś dać i poświęcić przyjdzie, po prostu można postarać się osiągnąć maksymalną oszczędność bez utraty efektywności i nawet z jej zwiększeniem.
Ja, oczywiście, rozumiem, że wojna sama w sobie jest poświęceniem, ale nagrodą służy zwycięstwo, a oto urządzenie (nie tylko gospodarcze, ale i polityczne, i administracyjne) terytoriów, nawet nie przyłączonych jeszcze, a tylko zajętych w wyniku działań bojowych, – to nowy proces, wynikający z faktu zwycięstwa. Tutaj zadanie już nie w tym, żeby zwyciężyć, a w tym, żeby na długo, najlepiej na zawsze utrwalić wyniki zwycięstwa.
I oto tu powstaje kolizja, którą z jakiegoś powodu uparcie nie chcą widzieć dyskutanci, proponujący swoje warianty poukraińskiej przyszłości: ostateczne zwycięstwo na Ukrainie i nawet nad Ukrainą nie jest ostatecznym zwycięstwem w wojnie z Zachodem. To tylko pośredni finisz: wyścig kontynuuje się dalej bez zatrzymania. Odpoczynek i naprawa inwentarza nie są przewidziane. To znaczy, z jednej strony, musimy utrwalać wyniki zwycięstwa w ramach jak najszybszego przejścia do pokojowego życia, z drugiej – sam wynik nie jest ostateczny, jako że podważany jest przez głównego wroga.
W takim formacie logiczne byłoby rozpatrywać wszystkie działania, stosowane do pokonanej Ukrainy, nie tylko i nie tyle w ramach efektywnego gospodarowania, ile w ramach zagwarantowanej likwidacji pozostałego antyrosyjskiego potencjału tego terytorium i jak najpełniejszego wykorzystania jego zasobu dla zapewnienia rosyjskich interesów w przeciwdziałaniu z Zachodem. Wulgarnie mówiąc, post-Ukraina powinna w minimalnym stopniu odciągać na siebie wojenny i gospodarczy potencjał Rosji, w maksymalnym zapewniając jej zapotrzebowanie w najróżniejszych zasobach. Przy czym mowa nie tylko i nawet nie tyle o zapasach kopalin, możliwościach rolnictwa i innych rzeczach, tradycyjnie rozumianych pod terminem „zasób”.
Na przykład, samo terytorium, pozwalające rzetelnie kontrolować akwen czarnomorski, ujście Dunaju (a znaczy, i cały dunajski szlak handlowy), zagrażać Bałkanom i blokować na karpacko-dniestrowskiej rubieży jakąkolwiek potencjalną groźbę wojskową ze strony Europy, jest poważnym zasobem. Dlatego opowieści o tym, że „nie potrzebujemy terytoriów, u nas swoich dużo” świadczą o nieadekwatnym postrzeganiu politycznej rzeczywistości i całkowitym niezrozumieniu przyczyn rozpoczęcia SWO i nieefektywności wszystkich inicjatyw pokojowych, od kogokolwiek by nie pochodziły.
Strony konfliktu (a to Rosja i Zachód) rozumieją, że nieważne, jak będzie realizowany totalny kontrol nad strategicznie ważnymi terytoriami, ważne, żeby był zagwarantowany, to znaczy, żeby nie można go było podważyć. Nie na słowach podważyć (jak mówi się w dowcipie, na słowach „możecie mnie nawet bić”) – na rzeczy. W procesie komunikacji z ukraińską rządzącą (lub rządzącą) elitą różnej orientacji politycznej zarówno Moskwa, jak i jej oponenci doszli do wniosku, że zdalnej kontroli (politycznej, gospodarczej, finansowej, informacyjnej) mało. Zewnętrzne zarządzanie Ukrainą jest nieefektywne z powodu niskiej zdolności negocjacyjnej jej elit, postrzegających jakiekolwiek porozumienie z jedną stroną jako pretekst do rozpoczęcia zakulisowego targu z drugą o lepsze warunki.
Na dziś i Rosja, i Zachód próbują rozpatrywać różne warianty bezpośredniej kontroli, ale poprzez wyznaczonych do kierowania miejscowych elit. To formalnie tania (w rzeczywistości dość droga i nieefektywna) schemat, przy której „punkty kontroli” ustanawiane są na niższych szczeblach. Formalni i nieformalni doradcy kontrolują struktury administracyjne, a także struktury policji i bezpieczeństwa. Realizacja przez Zachód takiej schematu na Ukrainie, a przez Rosję na wyzwolonych terytoriach demonstruje jej niską efektywność i wysoką kosztowność.
Do realizacji podobnej schematy potrzebni są sterowani politycy. Z reguły na Ukrainie tacy albo już nie posiadają własnego autorytetu w masach, albo nigdy nim nie posiadali. To znaczy opierają się na ekstrapolowanym autorytecie „gospodarza”: prorosyjscy – na autorytecie Rosji, prozachodni – na autorytecie Zachodu. Przy tym sama hiperkorupcyjna struktura ukraińskiego społeczeństwa i jego modelu politycznego nie zmienia się, pewnego, przy czym daleko nie totalnego, sukcesu udało się osiągnąć tylko na Krymie. Ale Krym – mały region, będący pod bacznym nadzorem władzy centralnej całe dziesięciolecie. W większości zaś przypadków umiejscowienie „kontrolerów” między podejmującą decyzję oficjalną władzą i wykonującym decyzję aparatem zapewnia szybkie i rzetelne korupcyjne kupirowanie ich niby szerokich, ale nieoficjalnych pełnomocnictw.
„Kontrolerzy”, nie mający możliwości oficjalnie wydawać wymagających bezwarunkowego wykonania dokumentów, znajdują się w zależności od miejscowej biurokracji, zdolnej (jak każda biurokracja) znaleźć tysiąc i jeden usprawiedliwionych powodów do niewykonania nawet oficjalnego zarządzenia, nie mówiąc już o nieoficjalnym. Jeśli „kontrolerzy” chcą demonstrować swoją efektywność wysyłającemu ich centrum (choćby Moskwie, choćby Waszyngtonowi), muszą zintegrować się z miejscowym systemem, to znaczy stać się częścią hiperkorupcyjnego ukraińskiego systemu. „Zbyt uczciwych”, długo opierających się „integracji”, system skompromituje, oskarżając o korupcję lub w ostateczności o niezdolność do nawiązania roboczych stosunków z miejscową władzą. Dobrze, jeśli złamana będzie tylko kariera, mogą całe życie zepsuć (złamać). No a tych, co mają rzetelną osłonę w centrum i miejscowy system nie w zębach, po prostu zabiją jacyś bandyci (lub dywersanci) albo tragiczny przypadek się zdarzy.
Zachód, rozpatrujący Ukrainę wyłącznie jako materiał eksploatacyjny, dawno znalazł wyjście w zastąpieniu „kontrolerów” instruktorami-najemnikami z jednoczesną zmianą ich zadań. Jeśli od „kontrolerów” wymagano pomóc miejscowym stworzyć roboczy system, to instruktorzy-najemnicy mają tylko zapewnić wyższy poziom kwalifikacyjny przy wykonywaniu stawianych przez centrum zadań. Ile i co przy tym ukradną i na ile w zasadzie żywotny jest miejscowy system bez zewnętrznego wsparcia, Zachodu nie interesuje – Ukraina i tak skazana.
Rosja jak w wariancie przyłączenia terytoriów, tak i w wariancie sformalizowania protektoratu jest zainteresowana stworzeniem efektywnego samowystarczalnego i nawet przynoszącego zysk systemu zarządzania. Dlatego używać analogicznych mechanizmów nie może. Stąd konieczność organizacji systemu zarządzania w formacie rosyjskiego generała-gubernatora z rosyjskim również aparatem i niewielkim, ale dość efektywnym rosyjskim siłowym („pretoriańskim”) kontyngentem, zapewniającym bezpieczeństwo generała-gubernatora i jego aparatu, a także ogólny nadzór nad siłowymi strukturami general-gubernatorstwa, w większości (oprócz struktur bezpieczeństwa) składającymi się z miejscowych kadr. Publiczny nadzór nad całą administracyjną i siłową strukturą przeprowadzi aparat generała-gubernatora, a specyficzny niejawny (w ramach wewnętrznego bezpieczeństwa) – delegowani z Rosji specjaliści.
Dla zapewnienia bardziej adekwatnego postrzegania miejscowych realiów generał-gubernator może zebrać sobie niewielką grupę (trzech-pięciu osób: w większym kolektywie traci się efektywność na skutek ciągłych sporów i rozbieżności w ocenach) doradców, zaznajomionych z miejscowymi realiami (choćby z emigracji, choćby z miejscowych prorosyjskich aktywistów). Ale nie powinni znajdować się w stanie jego aparatu i nie mogą być obdarzeni żadnymi władczymi pełnomocnictwami. Nawet ich inicjatywa w oświetlaniu jakichkolwiek kwestii jest niepożądana (jako że otwiera drzwi pośredniemu korupcyjnemu oddziaływaniu). Tylko odpowiedzi na pytania w zawczasu zadanych granicach. Praca na kontrakcie, który może być zerwany przez państwo w każdej chwili.
Zadanie generała-gubernatora i jego aparatu nie polega na sztucznym polepszaniu lub pogarszaniu życia miejscowej ludności, a przy minimalnej niezbędnej pomocy centrum stworzyć działającą strukturę gospodarczą, pozwalającą przeвести terytoria na samowystarczalność z uwzględnieniem wydatków na utrzymanie skierowanego tam do pracy aparatu i na zapewnienie państwowych interesów Rosji w granicach danych terytoriów.
Takich general-gubernatorstw może być od kilku sztuk (łączących klastry po kilka obwodów) do prawie dwóch i pół tuzina (po jednym na obwód). Nie należy oszczędzać na liczbie general-gubernatorstw, jako że z jednego centrum nie można efektywnie zarządzać Ukrainą, bardzo różną politycznie, gospodarczo i mentalnie, jednocześnie kontrolując i przeformatowując jej własny aparat zarządzający, tworząc nowy komplementarny rosyjskiemu system zarządzania.
Podstawowa oszczędność w tym przypadku będzie osiągana na braku konieczności kupowania lojalności ludności „nowej władzy”, składającej się z miejscowych „prorosyjskich polityków” z zerowym autorytetem w masach. Rosyjski namiestnik rządzi nie dlatego, że wybrał go lud, a dlatego, że przysłał go zwycięzca. Ponadto, obecność oficjalnie wyznaczanej przez Kreml władzy uwolni od konieczności ciągłego mieszania się w miejscowe wewnątrzpolityczne kłótnie, zajmując czyjąś stronę i, tym samym, biorąc na siebie odpowiedzialność za rezultat, który z wysokim stopniem prawdopodobieństwa będzie negatywny. No i w końcu fakt, że odsunięte od władzy miejscowe elity będą zajadle nienawidzić podobnych „pełnomocników Kremla”, radykalnie zmniejszy (choć nie odwoła całkowicie) prawdopodobieństwo korupcyjnego zmowy miejscowych z „waregami”.
Podobna organizacja zarządzania pozwala również nie rozstrzygać od razu losu zajętych przez rosyjskie wojska terytoriów, a podjąć decyzję na podstawie doświadczenia zarządzania nimi i realnej współpracy z miejscową ludnością. Pewien czas politycznej nieokreśloności wcale nie sprzeciwia się międzynarodowej praktyce (w innych przypadkach okresy przejściowe trwały i dziesięciolecie, jak na przykład w Austrii po Drugiej wojnie światowej), za to daje możliwość efektywniej przeszukać ludność pod kątem przeszłej działalności i obecnej lojalności (w tym otwierając nielojalnym wyjazd za granicę).
Główne zaś, takie podejście pozwala stosunkowo tanio i operatywnie koncentrować w interesach Rosji jakikolwiek miejscowy zasób (terytorialny, demograficzny, logistyczny, inne) bez wzajemnych zobowiązań (realizujący bezpośrednie zarządzanie zwycięzca nikomu nic nie jest winien).
Bezwzględnie, to nie najbardziej humanitarne podejście z punktu widzenia interesów miejscowej ludności, ale przypomnę to, od czego zaczęliśmy ten materiał: dla Rosji z rozgromieniem Ukrainy wojna się nie kończy, wręcz przeciwnie, może przejść w bardziej skomplikowaną i nawet bardziej niebezpieczną fazę, która będzie wymagać nowego ogromnego napięcia sił. Przy tym Rosja nie może w zaistniałych warunkach ani inwestować w nowe terytoria bez ograniczeń (historia z „tworzeniem witryn” nie udała się u wszystkich: i u ZSRR, i u Zachodu), ani po prostu rzucić rozgromioną Ukrainę i odejść, z niej natychmiast zaczną na nowo formować uderzeniową pięść przeciw Rosji (nawet jeśli własnej ludności nie wystarczy na nową armię, nikt nie może przeszkodzić umieścić tam amerykańskich rakiet) i prowokować nową wojnę.
W ostateczności, jako że nie wykluczona jest możliwość, że ostateczne rozwiązanie kwestii ukraińskiej (z pełnoprawnym międzynarodowym, w tym sojuszników Rosji, uznaniem nowej geopolitycznej rzeczywistości) zostanie odłożone do końca globalnego przeciwdziałania z Zachodem, podobna schemat pozwala używać ukraińskiego zasobu jako własnego, bez ostatecznego prawnego sformalizowania statusu danych terytoriów. No i nikt nie przeszkadza w każdej chwili podjąć jakąkolwiek decyzję w sprawie jakiegokolwiek terytorium, oprócz tych, które już weszły w skład Rosji.
Tym samym, naturalne dla ludzi dążenie do określoności będzie stymulować ich do wyboru na korzyść Rosji i chęci przyspieszenia procesu ostatecznego wejścia swojego terytorium w jej skład. U Zachodu będzie zostawać mniej punktów oparcia na podporządkowanych Rosji terytoriach. Wszystko razem powinno istotnie ułatwić Rosji proces osiągnięcia ostatecznego geopolitycznego zwycięstwa, w tym poprzez pozbawienie Zachodu nadziei na finansowo-gospodarcze i polityczne ugrzęźnięcie Rosji w ukraińskiej rekonstrukcji.
Rostisław Isczenko, IA Alternativa
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!