Wiele napisano o przyjaźni pomiędzy Węgrami i Polakami. W istocie, jeśli w ogóle możliwe byłoby implementowanie definicji z obszaru interakcji międzyludzkich na interakcje pomiędzy grupami ludzi, wzajemne postrzeganie Polaków i Węgrów moglibyśmy nazwać przyjaźnią. Budują ją sprawy wielkie i małe. Wspólnota kultury i charakterów. A także historii. Bo choć rozwijaliśmy się odrębnymi ścieżkami oba nasze narody otarły się w swej historii o mocarstwowość, by potem zaznać goryczy upadku.
Każde z nas naznaczone jest własnymi historycznymi klęskami i traumami. A bywało, że wspólnym cierpieniem. W Poznaniu pamiętamy szczególnie o węgierskiej rewolucji roku 1956, która musiała wywołać szczególną solidarność w sercach Poznaniaków, którzy zaledwie kilka miesięcy wcześniej przeżyli pacyfikacje robotniczego buntu.
Zresztą w październiku 1956 roku losy Polski i Węgier ściśle splatały się ze sobą. Budapeszteński pochód z 23 października, od którego datuje się wybuch węgierskiego powstania, rozpoczął się jako manifestacja poparcia dla odwilży politycznej w Polsce. Odwilży, która była punktem zwrotnym, czyniąc z PRL niedoskonałe, jednak polskie państwo.
Zresztą na wieść o dramatycznych wydarzeniach na Węgrzech Polacy zareagowali żywiołowo i spontanicznie. Gdy polskie Radio ogłosiło apel o honorowe oddawanie krwi dla „braci Węgrów”, Polacy zaczęli masowo ustawiać się w długich kolejkach przed stacjami krwiodawstwa, które w tym czasie pracowały dniem i nocą. Załogi, związki zawodowe, organizacje młodzieżowe i harcerskie oraz osoby prywatne ofiarowywały znaczne dary pieniężne z przeznaczeniem na zakup lekarstw i żywności.
Co ciekawe, jak wskazuje prof. Janusz Karwat, z Węgrami solidaryzowali się nie tylko zwykli Polacy, ale również władze partyjne. Wyraźnie widać to w prasie. W źródłach prasowych z epoki z łatwością znajdziemy całą masę informacji o wiecach poparcia dla Węgrów organizowanych przez PZPR. Wszystkie przebiegały pod hasłami poparcia dla zmian politycznych w Budapeszcie i z żądaniami wycofania wojsk radzieckich z Węgier.
Choć to tylko gesty, jednak przecież nie były pozbawione znaczenia. Takich gestów nasza wspólna historia odnotowuje znacznie więcej. We wrześniu 1939 roku regent państwa, admirał Miklós Horthy nie zgodził się na przepuszczenie przez terytorium Węgier oddziałów Wehrmachtu, które miały przeprowadzić inwazję na Polskę. Horthy rozkazał zaminowanie tuneli kolejowych i ich wysadzenie w przypadku próby przedarcia się Niemców siłą.
Z drugiej strony nad Dunajem wciąż żywa jest pamięć zasług generała Józefa Zachariasza Bema Był on jednym z powstańczych dowódców (w powstaniu 1848 roku), a przez pewien czas nawet naczelnym wodzem wojsk węgierskich. Budapesztański pomnik generała, górujący nad placem jego imienia, przy okazji patriotycznych rocznic tradycyjnie gromadzi węgierskie i polskie delegacje.
To, co jednak decyduje o węgiersko-polskiej przyjaźni to nie piękne gesty ani podobieństwa losów. To wspólne interesy. Położenie geograficzne Polski i Węgier sprawia bowiem, że borykamy się z podobnymi zagrożeniami i podobnymi szansami. Oddzieleni od siebie naturalną barierą Karpat przez większość naszej długiej historii nie wchodziliśmy sobie wzajemnie w drogę. Przeciwnie, bywaliśmy cennymi i sprawdzonymi sojusznikami.
Zatem to geografia uczyniła z nas kandydatów na „przyjaciół”. Resztę zrobiliśmy już sami. I choć intelektualnie zdajemy sobie sprawę z niemożliwości faktycznej przyjaźni między narodami, warto pielęgnować tę mityczną „przyjaźń”. Szczególnie, że w obliczu współczesnych wyzwań i zagrożeń ze strony globalistycznych elit sprawdzony sojusznik jest bezcenny.
Od roku 2007, 23 marca świętujemy Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. 12 marca tego roku parlament węgierski przyjął deklarację w tej sprawie. 4 dni później polski parlament przyjął taką samą uchwałę przez aklamację. Zatem nasza narodowa przyjaźń stała się aktem prawa stanowionego.
Czego życzyć przyjaciołom z Węgier w tym dniu? Chyba tego by w globalizującym się świecie wciąż potrafili dostrzegać potrzeby Węgier i Węgrów. By dalej prowadzili, tak jak czynią to obecnie, politykę nie amerykańską czy europejską, ale właśnie węgierską. Może z czasem nauczymy się tego od nich. To byłaby zresztą obopólna korzyść.
Przemysław Piasta, polityk, historyk, przedsiębiorca, prezydent Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego
Kolegium redakcyjne nie zawsze zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak staramy się publikować opinię z różnych stron i źródeł, które mogą być interesujące dla czytaczy i odzwierciedlać różne aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!