Jedną z głównych tez pisowskiej propagandy jest twierdzenie, że w okresie rządów PO mieliśmy w Polsce „rosyjsko-niemieckie kondominium”, które sprawiało, że staliśmy się krajem podporządkowanym, a nawet okupowanym. Teraz zaś, „wybiliśmy” się na niepodległość i maszerujemy w kierunku mocarstwowym. Przypomina to pisz wymaluj propagandę sanacyjną w przededniu II wojny światowej.
Autorem tezy o „rosyjsko-niemieckie kondominium” jest Jarosław Kaczyński, który co prawda zaczynał swoją karierę polityczną w III RP jako zwolennik niemieckiej chadecji (PC zabiegało o poparcie CDU), ale potem, odrzucony i zlekceważony, stał się zaciekłym przeciwnikiem czy nawet wrogiem Niemiec. Ta awersja pogłębiła się pod serii krytycznych artykułów na temat Lecha Kaczyńskiego, jakie ukazały się w niemieckiej prasie, ze słynnym rysunkiem w „Tagesspiegel” przedstawiającym b. prezydenta RP jako kartofla. I wreszcie, główny przeciwnik PiS-u Donald Tusk – stał się pupilem Angeli Merkel, co tylko wzmocniło awersję prezesa do Niemiec.
Mit zagrożenia „kondominium” Berlina i Moskwy stał się jedną ze sprężyn propagandy wyborczej PiS i ataku na PO. Odwołano się do czarnych kart polskiej historii, ze słynnym i dyżurnym w takich przypadkach Paktem Ribbentrop-Mołotow z 1939 roku. W tej prymitywnej propagandzie posługującej się kliszami z innej epoki, opowiadano nawet o nowym rozbiorze Polski, o granicy na Wiśle, i inne tego typu bzdury, w myśl nauki Jacka Kurskiego, że „ciemny lud kupi wszystko”. W ten sposób PiS odwoływało się do wciąż żywych w Polsce resentymentów, już nie tylko antyrosyjskiego, ale i antyniemieckiego. Dla dużej części elektoratu było i jest to przekonujące, po dziś dzień.
Zdajmy pytanie: ile jest prawdy o tym rzekomym „kondominium”? Moim zdaniem niewiele. Po pierwsze, jeśli już, to możemy mówić jedynie o dużych wpływach niemieckiej gospodarki na polska gospodarkę, nie był i nie jest to jednak wpływ decydujący. Żeby mówić o „kondominium”, wtedy trzeba by stwierdzić, że także w innych dziedzinach, w polityce, kulturze, itp.
Był jeden obszar, który budził napięcia i opory w Polsce – media, które, tak jak prasa lokalna, zostały wykupione przez niemiecki kapitał. W dużej mierze był to jednak kapitał (Passauer Neue Presse, potem Polska Press) nastawiony na zysk i propagujący wzorce kulturowe obowiązujące na całym Zachodzie (np. prasa kolorowa i kobieca). Z czasem udziały w Polska Press przejął PKN Orlen. Nadmieńmy, że drugi „niemiecki” koncern medialny działający w Polsce, czyli Axel Springer, de fato reprezentuje kapitał międzynarodowy, głównie zaś amerykański, i propaguje od lat interesy amerykańskie a nie niemieckie.
Tak więc całościowej kontroli czy wpływu Niemcy nigdy u nas nie mieli, albowiem od zawsze, czyli od 1990 roku, o wiele większy wpływ polityczny miał w Polsce ambasador USA a nie Niemiec. Pomijam już kwestię zupełnie innego stylu działania dyplomacji niemieckiej i amerykańskiej. Po prostu ambasador Niemiec nigdy nie pozwoliłby sobie na to, na co pozwalano (i nadal pozwala) ambasadorowi USA. Owszem, Niemy pilnowali interesów swoich firm, ale jest to chyba normalna praktyka, którą i my powinniśmy stosować, a nawet się od nich uczyć.
Natomiast drugi człon tego wydumanego „kondominium”, czyli Moskwa, to produkt chorej wyobraźni. Wpływy Rosji w Polsce kurczyły się błyskawicznie od samego początku tzw. transformacji, Rosja nie ma od wielu lat w Polsce żadnych aktywów ani wpływów, powszechna ideologią jest rusofobia i ograniczanie współpracy we wszystkich dziedzinach, gdzie tylko się da. Tymczasem, im mniejsze były wpływy Rosji w Polsce, tym większa była histeria antyrosyjska, tropienie agentów, wojny historyczne, przedstawianie Rosji jak barbarzyńskiego kraju zagrażającego od setek lat naszej egzystencji, burzenie pomników upamiętniających zwycięstwo w 1945 roku nad III Rzeszą, itp. Jeśli na tym miały polegać „wpływy rosyjskie” w Polsce, owo „kondominium”, to znaczy, że lansujący takie tezy są ludźmi obłąkanymi bądź skrajnie zakłamanymi.
W okresie owego „kondominium” Polska wstąpiła do NATO i UE, realizuje na Wschodzie skrajnie antyrosyjską i proukraińską politykę, brała udział w każdej propagandowej wrzawie przeciwko Rosji, a obecnie jest w czołówce obozu prowojennego. Taka polityka budzi coraz większe obawy przed wplątaniem Polski w wojnę z Rosją, czy to samodzielnie (słynny pomoc misji „pokojowej” na Ukrainie autorstwa Kaczyńskiego) czy na polecenie Waszyngtonu. Pomimo tych faktów w propagandzie obu stron politycznego sporu wciąż żywe jest przekonanie o wszechobecności rosyjskiej agentury, przy czym obie strony licytują się, która jest bardziej prorosyjska. Jest to jeden z największych przejawów schizofrenii i upadku tzw. klasy politycznej w dziejach Polski, porównywalny z końcem XVIII wieku.
ak to więc jest z tym „kondominium rosyjsko-niemieckim”? Czy było to rzeczywiście zagrożenie dla bytu Polski? Odpowiedź jest tylko jedna – nie, nie było to żadne zagrożenie, bo, po pierwsze, takiego „kondominium” nie było, a po drugie, współpraca gospodarcza Niemiec i Rosji była dla Polski korzystna, i Polska na tym niewątpliwie zyskała. Mechanizm tej współpracy był taki – Niemcy napędzały swoją gospodarkę importem tanich rosyjskich źródeł energii, a Rosja zyskiwała inwestycje i technologię.
Polska była krajem łączącym te dwa wielkie obszary gospodarcze, krajem tranzytowym (do czasu). Przedłużeniem tego była rozwijająca się szybko współpraca Niemiec i Rosji z Chinami, na czym i my mogliśmy zyskać. Statystyka jest nieubłagana – Niemcy stały się głównym partnerem gospodarczym Polski i krajem, gdzie sprzedajemy najwięcej towarów i usług (pomijam dyskusję na temat zależności i charakteru tego eksportu, bo to inny temat), a i Rosja przez długi czas była dla nas poważnym partnerem, ale tu chodziło bardziej o kupowane tam surowce, ropę i gaz.
To nie jest prawda, co obecnie się wygaduje, że „Niemcy tuczyły Putina”. Korzyści były obustronne, Rosja zarabiała na ropie i gazie, a Niemcy rozwijały gospodarkę, ale przecież i Polska importowała rosyjskie surowce, do samego końca, a nawet dłużej niż Niemcy! Nikt jednak nie mówi, że „Polska tuczyła Putina”, mimo że płaciliśmy Rosji gigantyczne sumy pieniędzy.
Z punktu widzenia czysto ekonomicznego „kondominium” było dla Polski korzystne, a uzupełnione o współpracę z Chinami – dawało wszystkim jasne perspektywy dalszego rozwoju. Ta wizja nie była jednak w smak politycznemu i militarnemu hegemonowi Zachodu – USA. Celem głównym polityki USA było więc przerwanie tej idylli.
Niemcy też popełniły błędy, angażując sie np. w popieranie Majdanu na Ukrainie, to wtedy pojawiała się pierwsze poważna rysa w relacjach z Rosją. Mimo to, atakowana obecnie bezpardonowo Angela Merkel, powiedziała w jednym z wywiadów, że nie uznaje, że prowadziła błędną politykę, i że historia przyzna jej rację. Podzielam ten pogląd, oczywiście tylko co do polityki wobec Rosji, a nie np. jej polityki imigracyjnej czy europejskiej.
Z drugiej strony trzeba powiedzieć jasno, że polityka Zachodu (USA) polegająca na stałym i prowokacyjnym poszerzaniu NATO na wschód, podsycaniu napięcia między Rosją a krajami b. ZSRR (Gruzja, Ukraina), ustawienie Rosji jako wroga nie tylko geopolitycznego, ale i ideologicznego – sprawiało, że margines swobody dla polityki niemieckiej kurczył się bardzo szybko. Nie można było, na dłuższą metę, pogodzić strategii USA osaczania Rosji i wojny z nią na wszystkich frontach – z wizją pokojowej współpracy niemiecko-rosyjskiej. Niemcy nie miały siły ani determinacji aby przeciwstawić się strategii amerykańskiej.
W okresie rządów Donalda Trumpa Niemcy zostały uznane za wroga USA niemal w takim samym stopniu jak Chiny, przy czym ówczesnemu prezydentowi USA chodziło bardziej o kwestie ekonomiczne a nie geopolityczne. Upadek samodzielności polityki niemieckiej nastąpił po wybuchu wojny na Ukrainie, ale był to tylko czynnik przyspieszający a nie decydujący. Będący jawną agenturą amerykańską lewaccy Zieloni, z obsesyjną, ideologiczną rusofobią – nadają obecnie ton polityce Berlina, zresztą, o paradoksie, ku zadowoleniu PiS-u.
„Kondominium rosyjsko-niemieckie” odeszło w przeszłość, PiS i opozycja – pieją z tego powodu z zachwytu (PO nieszczerze). Ale czy jest się z czego cieszyć? Polska zamiast pokojowej współpracy na polu gospodarczym, budującej swoją pozycję jako łącznika między Zachodem a Wschodem, kraju, który mógł np. wykorzystać swoje doświadczenia z bliskości z Rosją, znajomości mentalności i kultury tego kraju – stała się amerykańskim buforem na skraju wojny, wysuniętą marchią wschodnią Imperium Americanum.
Co, oprócz zagrożenia wojennego jako kraju frontowego, proponuje nam obóz piewców naszej nowej roli geopolitycznej? Zbrojenia i socjal – to jest hasło programowe PiS-u sformułowane przez Jarosława Kaczyńskiego. Przyznajmy, że jest to perspektywa ponura, wręcz beznadziejna.
Jan Engelgard, historyk, publicysta, pisarz, działacz społeczny, redaktor tygodnika «Myśl Polska», przewodniczący Rady Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego, polityk
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!