Wykładowcę na uczelni, magnificencjo rektorze. Pracownika też, drogi pracodawco. Pro publico bono, samozwańczy śledczy przeprowadzą za Was postępowanie i wydadzą wyrok.
Wykonawcy
Zjawisko „dziennikarzy śledczych” nie jest niczym nowym. Długie lata cieszyło się estymą, bo ogniskowało się wokół afer związanych z obozem władzy. Afer, których inną metodą nie dałoby się wykryć i ujawnić społeczeństwom. Ostatnio – przynajmniej nad Wisłą – proceder polega jednak na chęci podpowiedzenia reżimowi, na kogo powinny spaść represje za mniej lub bardziej prawdziwe „prorosyjskie poglądy”. Takie bardziej ORMO niż dziennikarstwo.
Mądrość etapu. Kilka lat temu hobbystycznie zajmował się tym tłumacz języka francuskiego z podkrakowskich Dobczyc, Marcin Rey. Na swojej stronie w mediach społecznościowych „Rosyjska V kolumna w Polsce”, z lubością opisywał kolejne osoby, które skazywał na infamię za ich sympatie międzynarodowe. W dość prymitywny sposób oznaczał nawet numerkami zdjęcia i naśladował metodologię naukową, dodając do swoich tekstów przypisy.
Był przy tym jednak na tyle rozemocjonowany, że naraził się wielu ludziom i instytucjom, które weszły przeciw niemu na drogę sądową. Przynajmniej jeden z tych sporów trwa nadal, a w pierwszej instancji zakończył się dla niego wyrokiem skazującym. Rey zamilkł.
O ile Rey był prawdopodobnie samorodkiem i nie był przez nikogo sterowany (potrafił się konfliktować także ze swoim środowiskiem), o tyle już trudno mieć takie podejrzenia wobec innej gwiazdy „dziennikarstwa śledczego” – Tomasza Piątka. Ten upodobał sobie tropienie rzekomych powiązań z Kremlem u rządzących. Rysował mapki i łączył kropki. I choć został w efekcie tego memem, to jednak ma swoje wierne grono wyznawców, dla których nagrywa przydługie wywody o aktualnych poczynaniach rosyjskiej agentury na przedpokojach salonów. Samo zapytanie rzeczonego Piątka o źródła rewelacji, może stać się powodem ataku. On po prostu „kojarzy fakty”. Jak na byłego narkomana, to kojarzenie jest niezwykle twórcze.
Osobny akapit należy się jednak portalowi Oko.press i jego gwieździe Annie Mierzyńskiej. Sam portal kojarzony jest ze środowiskiem Komitetu Obrony Demokracji, obrońcami konstytucji i całością zjawisk charakterystycznych dla neoliberalnej części polskiej klasy średniej, utożsamiającej swoją degradację materialną i społeczną z obecnie panującym reżimem. Oko.press służy jako producent nadbudowy dla tych aspirujących, którzy potrzebują „wyższych uczuć”, więc chcą wierzyć, iż ich walka jest w istocie walką o jakieś swobody obywatelskie czy nawet prawa człowieka.
Allorusycyzm
Dlaczego w ogóle poświęcam temu kolejne linijki tekstu? Bo wszystkie te inicjatywy opierają się o pewne przekonanie, wbijane do mózgów Polaków od kontrrewolucji 1989 roku, a które to można nazwać „allorusycyzmem”. Chodzi tu o traktowanie „zagadnienia rosyjskiego” jako innego niż wszystkie, nie poddającego się analogiom. Nieważne, czy z perspektywy rusofilskiej czy rusofobicznej.
Pieniądze z Rosji są inne niż pieniądze z Zachodu. Śmierdzą. Media w Rosji to nie media tylko „wojna informacyjna”. Prawo samostanowienia narodów nie dotyczy jakichś tam Ruskich. Integralność terytorialną Serbii można owszem naruszyć, ale Rosja nie ma prawa żądać tego od innych. Rosyjskie wojsko nie jest od wojowania, tylko od gwałcenia, grabienia i mordowania. I tak dalej. To operacja dokonywana na polskiej tożsamości przez cały „masowy przekaz”: edukację, pisma popularno-naukowe, radia, telewizje, kinematografię i także przez dziennikarzy. Słowem: gdy chodzi o zwalczanie wpływów Moskwy – zasady nie istnieją.
Jest w tym oczywiście brutalna dialektyka – Rosja stała się pierwszą twierdzą blokującą podboje zachodniego imperializmu w XXI wieku. Opcja kompradorska, tak doskonale reprezentowana przez Borysa Jelcyna, upadła i ustąpiła klasie oligarchicznej z większymi ambicjami niż bycie kelnerami przy stole euroatlantyckich panów świata. To z kolei doprowadziło do nieuchronnego konfliktu, bo przecież nie po to Zachód „inwestuje”, by zyskami się dzielić. Tu w Polsce wiemy o tym najlepiej. Temat na osobną rozprawę, ale zerwanie się Rosji z łańcucha imperializmu stworzyło potrzebę usankcjonowania dyskryminacji wobec wszystkiego, co rosyjskie.
I tak oto powstała i powstaje cała siatka pojęć, do wykorzystania przy okazji. Rosyjska już nie ma być musztarda, ruskie nie mogą być też pierogi. Rosyjskie mają być: mafia, V kolumna, agentura, wpływy, ideologia zła, homofobia, nacjonalizm, korupcja i co tam jeszcze w umysłach siewców nienawiści nie powstanie. No i najważniejsze: to wszystko jest oczywiście głęboko zakonspirowane. Jeśli kogoś nazwiemy „rosyjskim propagandystą”, to przecież wiadomo że się do tego nie przyzna, więc decyzja o oznaczeniu go taką opaską należy do oznaczającego. „Ja decyduję, kto jest putinowskim szponem”, trawestując klasyka.
Nadzieja w beznadziei
Tak, to właśnie przez tę opaskę należało pozbyć się ryzyka skojarzenia z historiami, które niekoniecznie dobrze się zapisały, zwłaszcza w środowiskach, z których autorzy ww. wynurzeń się wywodzą. Bo przecież Anna Mierzyńska nie może nie widzieć, że oburzając się „brakiem reakcji” kierownictwa uczelni wyższych na jej donosy na pracowników naukowych – jest w roli marcowego publicysty, który domaga się potępienia syjonizmu od Bogu ducha winnego profesora.
Jak można jednego dnia głoskować kons-ty-tu-cję, a drugiego narzekać, że niewystarczająco skutecznie jest ona łamana, gdy chodzi o zakazaną w niej cenzurę prewencyjną, która stosowana jest wobec różnych portali internetowych. Ta sama Mierzyńska kipiała irytacją, gdy po spotkaniu z ministrem Siergiejem Ławrowem w Moskwie, przeszedłem niekontrolowany polską kontrolę graniczną. A czego niby mieliby u mnie szukać strażnicy? Numerów paryskiej „Kultury”?
Z pewną konsternacją przyjąłem fakt, iż jeden z „dziennikarzy śledczych”, przeprowadzając ze mną wywiad, próbował wzbudzić moje oburzenie faktem, iż jakiś Rosjanin dostał zdjęcia z demonstracji w Warszawie, a te ukazały się potem w rosyjskich mediach. No i? Nie usłyszałem żadnego argumentu, który miałby mnie do oburzenia przekonać. Trzeba było mi przeliterować Panie redaktorze: R-O-S-Y-J-S-K-I! Zresztą z tego wszystkiego niechcący i tak przebija się wola polityczna, jaka stoi za tą kampanią. Skoro jako „przeciwne polskiej racji stanu” traktowane jest hasło Polskiego Ruchu Antywojennego „to nie nasza wojna”, to przecież logika jest nieuchronna – zgodnie z polską racją stanu należy do wojny dołączyć.
To nie „dezinformacja”, Panie Żaryn, to wynika z tego, co sami piszecie. Tylko dlaczego ja mam ginąć w imię interesu kompradorskiego kapitału i jego beneficjentów, którzy zawładnęli moją Ojczyzną? Nie: Mierzyńscy, Piątkowie, Reyowie i Żarynowie – jesteście tylko aspirującymi do kariery podżegaczami, nie reprezentujecie Polski i nie zadekretujecie tego na Twitterze.
Każda szajba się kiedyś kończy. Po tej ukraińskiej straty już są duże i nawet jeśli do wojny ostatecznie wciągnięci nie zostaniemy, to i tak mnóstwo ludzi zdążyło już stracić pracę bez związku z tym, jak ją wykonywali, ale w efekcie donosów Szanownego Pana Gestapo, który „uprzejmie poinformował”, że Iksiński jest nieprawomyślnych poglądów.
A czy odpowiedzialni będą się tego wstydzić? Wątpliwe. Mają silne przekonanie słuszności własnych czynów i niezwykle niską zdolność do refleksji, co zresztą widać po stylu tego pisarstwa, które jest po prostu nudne. Przez tekst Anny Mierzyńskiej przebrnąć nie byłem w stanie (jak i większość znajomych z branży). To trochę jak z tą zasadą, że wystarczy widzieć pierwszą i ostatnią literę jakiegoś słowa, by móc je przeczytać. Bo wszystkie te teksty są na jedną modłę i nic nowego w nich nie ma. Co najwyżej różny jest poziom żądań do władz.
Na razie dominuje jeszcze „sprawdźcie”, ewentualnie „aresztujcie”, ale trudno wykluczyć, że pojawi się i „zabijcie”. Paradoksalnie jednak, ten niski poziom twórczości to dla całego społeczeństwa nadzieja na przyszłość. Skoro nawet nasza myślopolska bańka – mimo żywotnego interesu – nie była w stanie przyswoić sobie tej publicystyki, to dlaczego mieliby tego dokonać ludzie spoza niej?
Tomasz Jankowski, politolog, ekspert od geopolityki, publicysta
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!