Udział procentowy mniejszości polskiej na Litwie
„Przełom w stosunkach polsko-litewskich!” – krzyczały rok temu nagłówki reżimowych gazet i portali. Mniejsza już po raz który w ciągu ostatnich kilku dekad ogłaszano „zupełne i ostateczne rozwiązanie spraw spornych”, czyli mówiąc po ludzku odstąpienie przez władze w Vilniusie od szykanowania polskiej ludności rdzennej na Litwie.
Rzecz w tym, że znów Polaków okłamano, a auksztoccy szowiniści śmieją się i plują naszym rodakom w oczy, bo polskich imion i nazwisk nadal nie wolno w oficjalnych dokumentach zapisywać przy użyciu polskich znaków.
Polacy u siebie na Litwie
Słowem – wszystko zostało po staremu: Polska śle na Litwę gaz, osłania swymi samolotami bojowymi agresywną, prowojenną retorykę Auksztotów, a ci w zamian wyżywają swoje mikronacjonalistyczne kompleksy na litewskich Polakach. Ale nic to, Warszawa ma większe sukcesy – przecież litewska premier Ingrida Šimonytė zaproponowała, żeby język polski zastąpił rosyjski jako „drugi obcy język wyboru po angielskim”.
I nikt z władz III RP nie pokusił się nawet, by przypomnieć p. Szymonównie, że polski nie jest, nie był i nigdy nie będzie na Litwie językiem obcym, czego nie o wszystkich rządzących się tam dialektach można powiedzieć. Problem jest niestety starszy nawet niż auksztocka okupacja Wilna.
Odżegnując się usilnie od polskości, która niegdyś przyciągała nie tylko litewskie klasy wyższe, ale ogół społeczeństwa dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, tożsamość narodu neo-litewskiego zdecydowano się umocnić wzniesieniem bariery językowej, początkowo czysto defensywnej i mocno umownej, z dziecinnymi przejawami w rodzaju udawania nieznajomości polskiego u kolejnych potomków zarażonych ksenofobią.
Z czasem jednak auksztocki nacjonalizm stawał się coraz bardziej agresywny, nie tylko uzurpując sobie wyłączność na jedynie słuszną wersję litewskości, ale także dokonując absurdalnego uroszczenia monoetniczności i monokulturowości kraju od wieków zamieszkiwanego przecież także przez Polaków, Białorusinów, Rosjan, Żmudzinów czy Niemców. Strategia ta realizowana jest zarówno w odniesieniu do kultury materialnej, zwłaszcza polskiej, jak i do języka w ogóle.
Stąd właśnie nawet zasłużony dla dialogu polsko-litewskiego naukowiec, prof. dr hab. Jarosław Wołkonowski, bez wątpienia szczerze uznający delikatność wzajemnych relacji i niekiedy aż do przesady empatyczny wobec stanowiska Vilniusa, to dla aukszotockich purystów nadal Jaroslavas Volkonovskis. A jeśli mu się nie podoba, to może sobie ostatecznie „V” na „W” wymienić, bo na tyle tylko w ubiegłym roku wystarczyło „strategicznego sojuszu” litewsko-polskiego…
Sporne „Ł”, czyli ustawa dla emigrantek, nie dla Polaków
Nie, to nie żart. Zeszłoroczna zmiana przepisów, rozszerzająca zakres użycia liter łacińskich nieobecnych w alfabecie litewskim, nie była bowiem w ogóle skierowana do Polaków, ale miała odpowiedzieć na rosnące zapotrzebowanie… litewskich emigrantek, które zawierając zagranicą małżeństwa z cudzoziemcami potrzebowały litewskich paszportów z uwzględnieniem ich nowych nazwisk, np. zawierających „q” „x” albo „w”.
Innymi słowy, jak żartuje się na Litwie – z nowych przepisów mógł skorzystać jako jeden z nielicznych lider Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin, dotychczas zmuszony występować oficjalnie jako Valdemar Tomaševski. Podobnie udało się też minister sprawiedliwości, która – jak stwierdziła – mogła odzyskać nazwisko Ewelina Dobrowolska.
Mniej szczęśliwi okazali się ci z „ł”, a także „ś”, „ć”, „ż” i „ź” w imionach i nazwiskach. Litewska prokuratura krajowa zaskarżyła bowiem orzeczenia sądów dopuszczające uznanie polskich znaków diakrytycznych, powołując się na konieczność „zadośćuczynienia sprawiedliwości” oraz „ważny interes publiczny”.
Litewskie, a więc jedynie dopuszczalne znaki diakrytyczne, to ė, ū, č, š, ž, ą, ę, į, ų ą, ę, į, ų – podkreślili prokuratorzy powołując się na opinie krajowych językoznawców. Wśród oskarżeń o naruszenie art. 14 konstytucji, gwarantującego państwowy charakter języka litewskiego, sądy odwoławcze podzieliły stanowisko prokuratury. Po raz kolejny okrzyczany polski sukces okazał się auksztockim humbugiem.
III RP woli Vilnius od Wilna
Po kilkumiesięcznej szarpaninie prawnej w grudniu 2022 roku AWPL-ZChR złożyła w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o pisowni imion i nazwisk poprzez wprowadzenie dopuszczalności stosowania znaków diakrytycznych. Przepadł on jednak w głosowaniu i został zwrócony inicjatorom „do dalszych prac”. Zapewne powróci na wiosennej sesji, jednak znów bez widocznych szans powodzenia.
Rządząca krajem koalicja konserwatywno-liberalna w najlepsze też szykanuje polskie szkoły, likwiduje ich osobowość prawną zamieniając w filie placówek litewskich. Patrząc bez uprzedzeń, można przy tym zauważyć, że polska partia na Litwie ze wszystkich tych mnożących się problemów chętnie czyni swoje sztandary wyborcze (np. w nadchodzących wyborach samorządowych 5 marca 2023 roku), jednak mając je w wiecznym załatwianiu, ale bez poważniejszych sukcesów, uzasadnia swoją niezbędność i wyłączność na reprezentowanie litewskich Polaków.
Nie jest to rzecz jasna zarzut szczególnej wagi, podobnie działają i inne formacje etniczne w różnych krajach. Trudno też jednak oprzeć się wrażeniu, że AWPL-ZChR nie w pełni wykorzystuje swoje znaczenie choćby dla dalszego funkcjonowania Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim. Przyjmowanie pozycji podrzędnej wobec dyrektyw płynących z kręgów PiS i mediów reżimowych również nie wzmacnia pozycji polskiej reprezentacji na Litwie.
Po prostu, Vilnius zbyt dobrze wie, że w razie prawdziwego sporu III RP zawsze wybierze sojusz z auksztockimi szowinistami, a nie z litewskimi Polakami, wiecznie podejrzewanymi o prorosyjskość. Również tak zwana „parlamentarna opozycja” w Polsce najchętniej rozbiłaby AWPL-ZChR, zastępując tę zintegrowaną formację wymarzonym litewsko-polsko-europejskim konglomeratem liberalno-postępowym. Jak dotąd wszystkie pogrzeby wieszczone przywództwu europosła Tomaszewskiego i głównym organizacjom (włącznie ze Związkiem Polaków na Litwie) okazywały się mocno przedwczesne. Pytanie jednak – jak długo jeszcze?
Samo trwanie nie wystarczy
Litewscy Polacy nie powinni mieć złudzeń. Stanem stałym jest dla nich wrogość państwa litewskiego, oszustwa i fałszywe obietnice jego polityków, dorównujących w krętactwie i arogancji tym przyjeżdżającym z Warszawy. Funkcjonowanie od wyborów do wyborów to technika wprawdzie sprawdzona, która pozwalała już odwracać niekorzystne trendy, jednak trudno uznać ją za rozwiązanie strategiczne.
Tymczasem przecież, wbrew krytykom, słabnie bynajmniej nie polskość na Litwie, ale właśnie samo państwo litewskie, skompromitowane skandalami korupcyjnymi i pedofilskimi, dotknięte emigracją zarobkową na skalę stawiającą pod znakiem zapytania możliwość dalszego funkcjonowania społeczeństwa w dotychczasowym kształcie.
Nasze nieprzerwane trwanie na Ziemi Litewskiej to wielka misja Polaków. Są jednak także codzienne kwestie życiowe, coraz głośniej padają pytania o przyszłość. Samo przetrwanie już być może nie wystarczy. Trzeba się będzie bronić – i wypracowywać nowe rozwiązania, odpowiadające współczesnym, trudnym i zmiennym czasom.
Konrad Stanisław Rękas, dziennikarz, polityk, ekonomista, analityk geopolityczny, samorządowiec, były przewodniczący sejmiku lubelskiego
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!