Pamiętacie Państwo jeszcze „grubą kreskę” Tadeusza Mazowieckiego? Tak naprawdę premier powiedział wtedy „Przeszłość odkreślamy grubą linią”. Zdaniem Mazowieckiego miało to znaczyć odcięcie się rządu od poprzedniego systemu politycznego. W opinii jego oponentów znaczyło coś dokładnie przeciwnego. Interpretowali oni „grubą kreskę” jako symbol niechęci wobec historycznych rozliczeń, lustracji i dekomunizacji oraz akceptację dla funkcjonowania środowisk postkomunistycznych w polskiej polityce oraz gospodarce.
Z perspektywy trzech dekad, gdy dla niemal wszystkich oczywiste jest, że wbrew rojeniom solidarnościowych pogrobowców nie doszło do żadnego „obalenia komuny”, a jedynie kontrolowanej przez służby nowego protektora ustrojowej transformacji, możemy spojrzeć na „grubą kreskę” z innej perspektywy. Jako na próbę zamknięcia pewnego rozdziału i ułożenia nowej rzeczywistości.
Są bowiem momenty kiedy warto spojrzeć wstecz i uznać, że to co zostało za nami nie determinuje naszych dalszych wyborów. Takim momentem był przełom roku 1918 i 1919. Wtedy naszym pradziadkom nie zabrakło mądrości niezbędnej do posklejania z ziem trzech zaborów nowego państwa. Państwa, którego obywatele jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli przecież w wielkiej części lojalnymi poddanymi Austrii, Niemiec i Rosji. Byli wśród nich sklepikarze i rzemieślnicy, ale przecież także urzędnicy i policjanci. Musieli odłożyć na bok przeszłość, by zbudować przyszłość. I podołali temu zadaniu, przynajmniej na miarę swoich możliwości.
Cały ten obszerny historyczny wstęp zamieściłem tutaj nie bez przyczyny. Jest nią obecne geopolityczne usytuowanie Polski, które, jak wiele wskazuje, kieruje nas do nieuchronnej wojny. Seria niewymuszonych błędów z polskiej strony doprowadziła nasz kraj do deprecjacji jego pozycji międzynarodowej. Obecnie jesteśmy quasi-samodzilenym podmiotem, zwasalizowanym wobec USA i realizującym jego politykę. Na nasze nieszczęście oznacza to rolę potencjalnego zderzaka w eskalującym konflikcie pomiędzy światem zachodnim a światem wschodnim.
Znaczna część naszych rodaków nie zdaje sobie sprawy z potencjalnych implikacji włączenia Polski do wojny. W wariancie optymistycznym wiąże się to z dziesiątkami tysięcy poległych i gospodarczą ruiną. Piszę o „wariancie optymistycznym”, mając pełną świadomość, że owe tysiące poległych nie będą jedynie cyframi w zestawieniach. To będą Wasi ojcowie, bracia, synowie. A także córki, bo wojsko mamy obecnie nowomodnie sfeminizowane. Pisząc zaś o gospodarczej ruinie nie mam na myśli recesji czy kryzysu, tylko bezrobocie, nędzę i głód. A to ciągle wariant optymistyczny.
W wariancie pesymistycznym, gdy wojna przeniesie się na nasze terytorium ofiary z dziesiątek tysięcy mogą pójść w miliony. Zatem mówimy o realnym zagrożeniu biologicznego bytu narodu. Realnym jest także zagrożenie utraty przez Polskę integralności terytorialnej. Jak nauczyła nas nasza trudna historia, jest to nieszczęście dalece większe niż sama tylko utrata niepodległości. Perspektywa jest zatem bardzo zła.
Czy jesteśmy w stanie temu zaradzić? Niestety raczej nie. Na szczęście jeszcze nie definitywnie „nie”. To co pozostaje, to spróbować wykorzystać ową minimalną szansę by nie dopuścić do wojny. Czyli na dzień dzisiejszy łączyć się i mnożyć siły. Prowadzić pracę informacyjną i organizować ludzi. Wywierać na rząd presję. Bowiem tylko Polacy w swojej masie mogą odsunąć czekającą ich klęskę.
Dlatego dzisiaj jedyną realną liną podziału, jest ta rozgraniczająca obóz wojny od obozu pokoju. To nie będzie równa walka. Nas, w obozie pokoju, jest garstka, ich mnogość. „Oni” – obóz wojny – to niemal cały polityczny i medialny mainstream. Dysponują finansami, środkami masowego przekazu, całym aparatem państwa i jego służb. Korzystają z tych narzędzi skutecznie i bezwzględnie.
„My” – obóz pokoju – to garstka niezależnych intelektualistów i publicystów. Kilka ideowych środowisk, zresztą diametralnie odmiennych. Kilkanaście niewielkich ośrodków medialnych. I kilkadziesiąt, może kilkaset nieformalnych grup. Tyle co nic. Barwna, lecz nieliczna grupka, niemal bez instrumentów i środków działania. Nasze szanse są nikłe. Ale póki nie są żadne, nie wolno nam się poddać.
Jakby mało było „potęgi” po naszej stronie, nim dobrze opuściliśmy nisze, do których zepchnął nas przeciwnik, rozpoczęły się u nas pierwsze pęknięcia. Słusznie, że pamiętamy jakie poglądy głosili jeszcze kilka lat temu ci, którzy dzisiaj stoją z nami w jednym szeregu. Słusznie, że nie zapominamy ich politycznej przeszłości czy ich powiązań z aparatem państwa. Słusznie, że odnotowujemy wszelkie uzyskane niegdyś od dzisiejszych przeciwników koncesje czy dotacje. Trzeba o tym pamiętać. Ale jeśli chcemy zachować choć cień szansy na zwycięstwo musimy owe wątpliwości, niechęci i animozje odłożyć ad acta. Zastosować nasza małą „grubą kreskę”.
By działać dla wspólnej sprawy nie musimy się kochać, czy choćby lubić. Nie musimy sobie przesadnie ufać. Nie musimy nawet podzielać żadnych poglądów poza tym, że jesteśmy przeciwni włączeniu Polski w tę wojnę. To wystarczy. Natomiast, jeśli pomimo gigantycznego zagrożenia, pomimo oczywistego wspólnego celu, nie potrafimy iść razem, idźmy osobno. Ale sobie wzajemnie nie przeszkadzajmy. Jeśli ktoś tego nie rozumie, znaczy, że pracuje dla przeciwnika.
Tym bardziej, że po naszej stronie nie ma już koniunkturalistów. Jeśli zaś jacyś się uchowali, świadczy to jak najgorzej o ich instynkcie politycznym. Albowiem z jednostkowego punktu widzenia niewiele można z nami zyskać za to wiele można stracić. Nawet jeśli odniesiemy sukces, uchronimy nasz kraj przed wepchnięciem go do wojny, Polska nadal będzie państwem niesamodzielnym.
Polowanie na czarownice, które od roku uskuteczniają lokalne kompradorskie „elity”, nie zakończy się. Wręcz przeciwnie. Będziemy tępieni i prześladowani z jeszcze większą bezwzględnością. Zostanie przeciwko nam użyty cały aparat państwa. To cena, jaką przyjdzie zapłacić. Tyle kosztuje dzisiaj obowiązek polski.
Nie wszyscy są gotowi zapłacić tę cenę. Wielu z tych, którzy do niedawna najgłośniej krzyczeli, dziś wymownie milczy. A są i tacy, którzy wprost przeszli do obozu przeciwnika. Jedni z oportunizmu, inni ze strachu…
My jednak trwamy. Obecnie znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym. Jeśli zawrócimy przegramy. Razem z nami może przegrać Polska. Może jednak nasz wątły głos będzie tym, który przeważy szalę. Może dzięki niemu uda się uniknąć czarnego scenariusza.
Przemysław Piasta, polityk, historyk, przedsiębiorca, prezydent Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego
Kolegium redakcyjne nie zawsze zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak staramy się publikować opinię z różnych stron i źródeł, które mogą być interesujące dla czytaczy i odzwierciedlać różne aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!