Wojna na Ukrainie nie anulowała zagrożeń, które wisiały do tej pory nad naszą ojczyzną i naszym narodem. Nie zlikwidowała problemów globalizmu, federalizacji Unii Europejskiej, żydowskich roszczeń majątkowych i dziesiątek innych. Wprowadziła jednak znaczące zamieszanie w gradacji owych problemów, awansując błyskawicznie na pierwsze miejsce listy.
Bowiem wszystkie wspomniane przez mnie przed chwilą zagrożenia (oraz wiele spośród tych niewspomnianych) mogą mieć istotny, negatywny wpływ na funkcjonowanie naszego państwa. Na jego zamożność, międzynarodową pozycję a nawet suwerenność. Jednak to potencjalne włączenie się przez Polskę do toczącego się za naszą granicą konfliktu może w prosty sposób sprowadzić na nas militarną i polityczną klęskę.
Może doprowadzić do zagrożenia biologicznego bytu narodu i utraty nie tylko niepodległości, ale i integralności terytorialnej państwa. To doprowadzenie do trwałego osadnictwa Ukraińców na obszarze Rzeczpospolitej zniszczy monoetnicznośc naszego państwa, sprowadzając z odmętów dziejów koszmar wielonarodowego tygla. Koszmar konfliktów narodowościowych, nienawiści, terroru. To wspomaganie walczącej Ukrainy ponad miarę, wynikłą z siły i potencjału naszego kraju, doprowadzi w krótkim czasie do krachu naszych finansów. Nie tylko tych państwowych, ale i całkiem osobistych. To zresztą już powoli się dzieje.
Mamy zatem z jednej strony stare zagrożenia, z drugiej zaś całkiem nowe. Wobec skali i dotykalności tych drugich, pierwsze, jakkolwiek nadal realne, jawią się jako niewielkie, wręcz nieszkodliwe. Jeśli bowiem na szalach wagi z jednej strony położymy zagrożenie biologicznego bytu narodu, z drugiej zaś zaledwie utratę fragmentu suwerenności, ocena musi być jednoznaczna. Jednak nie dla wszystkich jest.
Są tacy, głównie w obozie obecnej władzy, ale także wśród osób deklarujących się jako narodowcy, którzy głównego zagrożenia dla bytu naszego narodu upatrują bezpośrednio za naszą zachodnią granicą. W istocie niemiecki imperializm, a później rewanżyzm, przez całe dekady był jedną z najpoważniejszych gróźb wiszących nas naszym państwem i narodem. Czy jednak jest nadal? – szczerze wątpię.
Istotą nowożytnego sporu pomiędzy żywiołem niemieckim a polskim były kwestie geopolityczne. Zaś prawdziwą kością niezgody było państwo pruskie. Stanowiąc wysunięty przyczółek niemczyzny na wschodzie, determinowało samym swoim istnieniem parcie żywiołu niemieckiego w tym kierunku. To państwo pruskie było architektem, ale i głównym beneficjentem rozbiorów Polski. To ono konsekwentnie dbało o to by Polska nie odrodziła się przez całe pokolenia. Czyniło to, o ironio, rękoma najbardziej „patriotycznych” spośród „patriotów”, którzy często z czystej głupoty gotowi byli na największe szaleństwa. Warto o tym pamiętać choćby przy okazji aktualnej rocznicy wybuchu powstania styczniowego.
Likwidacja państwa pruskiego w wyniku politycznych rozstrzygnięć, które nastąpiły po drugiej wojnie światowej, odmieniła ten geopolityczny determinizm. Choć historyczny rewanżyzm żył jeszcze w Niemczech przez kilka dekad, już od lat 80-tych XX wieku wyraźnie tracił na znaczeniu. Obecnie jest już całkowicie marginalny. Jednak w czasach świetności ziomkostw walkę i ich fałszywą narracją toczyły solidarnie państwo polskie i Polacy na emigracji. Jednak dziś walka z niemieckim rewanżyzmem to walka z wiatrakami. Potężne niegdyś środowiska tzw. „wypędzonych” są dzisiaj społecznym i politycznym marginesem, pozbawionym jakiegokolwiek realnego znaczenia.
Podobnie bezzasadne jest demonizowanie kwestii niemieckiego imperializmu. Niemcy, pomimo zjednoczenia, pozostają państwem złamanym, politycznie niesamodzielnym. Pozostając de facto pod amerykańską okupacją (w RFN stacjonuje obecnie ponad 40 tysięcy amerykańskich żołnierzy) nie są na arenie międzynarodowej podmiotem samodzielnym.
Dlatego od dekad budują swoją pozycję poprzez ekspansję gospodarczą (co czynią skutecznie) i budowę pozycji politycznej w ramach europejskiego projektu federacyjnego. Przy czym w tym drugim aspekcie nie posiadają pełnej sterowności. Unia Europejska stała się bowiem w ostatnich latach, nie tyle instrumentem polityki niemieckiej, co instrumentem ponadnarodowych elit globalistycznych.
Zatem nie ma co walczyć z niemieckim imperializmem, w klasycznym tego słowa rozumieniu. Rzecz jasna niemiecki imperializm może się jaszcze odrodzić, może stać się zagrożeniem w nieokreślonej przyszłości. Nie stanie się to jednak dzisiaj, jutro ani pojutrze. Tę bitwę wygraliśmy, czas przestać ją toczyć.
Po co zatem walka z niemieckimi wiatrakami? Partii rządzącej potrzebna jest do zbicia politycznego kapitału. Wskazanie czytelnego wroga to podręcznikowa wręcz metoda na odniesienie sukcesu w tej materii. Szczególnie jeśli sojusznikiem jest nie tylko trudna historia, ale i głęboko zakorzenione stereotypy. Trudniej odpowiedzieć, dlaczego ten stary kotlet odgrzewają ci, którzy określają się jako endecy. Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jeśli jednak czynią tak dlatego, że takie a nie inne stanowisko wobec Niemiec zajął przed ponad stu laty Roman Dmowski… oznacza to, że z Dmowskiego niewiele zrozumieli.
Przemysław Piasta, polityk, historyk, przedsiębiorca, prezydent Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego
Kolegium redakcyjne nie zawsze zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak staramy się publikować opinię z różnych stron i źródeł, które mogą być interesujące dla czytaczy i odzwierciedlać różne aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!