W bardzo długiej historii Chin były różne jej etapy. W tym i te, gdy władza imperialna słabła albo na jakiś czas upadała. Jako, że przyroda nie znosi próżni, wyłaniali się wówczas pomniejsi gracze, którzy – nie raz przez całe wieki – czekali na upadek centralnej siły i swój czas na zegarze historii.
Wybuchały wtedy liczne i krwawe wojny między wieloma aspirantami do przywództwa. Najczęściej – a nawet zawsze – nie był to najlepszy czas dla Chin. W końcu sprawy się jakoś porządkowały i z tej apokaliptycznej zawieruchy wyłaniał się nowy suweren, pieczołowicie zbierający to co się rozpadło. Można, by zatem orzec, iż historia Państwa Środka nie jest linearna, ale jakaś spiralna, cykliczna. Ta część świata wracała, w takich sytuacjach, do ulubionego przez Chińczyków tak zwanego trybutarnego systemu urządzania międzynarodowych relacji.
Na wielkich obszarach od Morza Kaspijskiego, aż po Koreę i od południowego krańca tajgi po Wietnam (Annam), a czasem i dalej. Wszyscy wiedzieli, gdzie lokuje się centrum świata. Podobna rzecz zdarzyła się w skali globu w ostatnich kilkudziesięciu latach. Jak pamiętamy obszar ziemi został podzielony, właściwie na trzy części. Dwa wielkie systemy i na terytoria, gdzie imperia mogły między sobą rywalizować.
Był to tak zwany Trzeci Świat lub państwa niezaangażowane. Gdy jedno imperium upadło, przez pewien czas wydawało się, że nad kontynentami niepodzielnie zapanuje to drugie. W końcu różne znaki na to wskazywały. Apogeum tej sytuacji to wojna na Bałkanach z udziałem NATO oraz dwie inwazje: na Afganistan oraz Irak. Wszystkie z licznym udziałem szeregu wasali. Prawdziwy geopolityczny benefis. Wszystko szło dobrze, a nawet wyśmienicie. Wydawało się, że amerykańskie przywództwo, właściwie przez nikogo znaczącego nie jest kwestionowane.
Jednak, w końcu okazało się, że do czasu, gdyż wiara w jednobiegunowy świat z wojnami zamienionymi w jakieś swoiście pojęte karne policyjne ekspedycje, z prawem do bestialskiego mordowania niewygodnych przywódców, to kolejne złudzenie i utopijna wizja końca starego świata.
Przyszła zatem nowa epoka. Kiedy? Było kilka takich przełomowych momentów, w tym dwa zasadnicze. To niespodziewanie szybki ekonomiczny rozwój Chin, które przeszły wystarczająco głęboką technologiczną modernizację. Teraz można z nimi wygrywać bitwy, ale wojny o wszystko już nie! Drugim natomiast jest otrząśnięcie się Rosji z niewątpliwego szoku po rozkładzie Związku Radzieckiego. Moskwa ma swoje problemy, lecz jest już stroną o większym znaczeniu niż mocarstwa regionalne.
Ostrożnie współdziałając z Pekinem tworzy ogromny blok, jeśli nie oporu to skutecznej kontestacji. Przy okazji okazało się, że Amerykanie mimo kolosalnych środków; nie wiedzieć czemu właściwie wojen nie wygrywają. Po prostu grzęzną. Tak stało się w Afganistanie oraz Iraku. Symboliczny zwrot nastąpił wtedy, gdy nie powiodła się próba odsunięcia od władzy Assada z Syrii.
W tych przypadkach, jeszcze raz dostrzegamy, że wojny wygrywa się bagnetami, ale na nich nie da się usiedzieć. Trzeba je przekuć w polityczny sukces, a ta sztuka nie jest mocną stroną waszyngtońskich elit. W tak naznaczonych ramach, w grę wchodzą dwa rozstrzygnięcia: powolny dryl USA w kierunku izolacjonizmu lub międzynarodowy konflikt. Zobaczymy.
Antoni Koniuszewski, prawnik, pisarz, historyk, publicysta
Kolegium redakcyjne nie zawsze zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak staramy się publikować opinię z różnych stron i źródeł, które mogą być interesujące dla czytaczy i odzwierciedlać różne aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!