“Widmo krąży po Europie – widmo…” kryzysu energetycznego. Ale za nim widać już i widmo komunizmu. Bruksela bowiem w obliczu wysokich cen energii sięga po narzędzia gospodarki planowej, zarządzania niedoborem.
Państwa europejskie do tej pory interesowały się cenami energii tylko jako dobry Samarytanin, lejący oliwę na rany indywidualnych użytkowników. Ta oliwa to miliardy, dziesiątki, setki miliardów euro, dopłacane do rachunków za ciepło, gaz, energię. Taka zresztą była instrukcja z centrali. Zalewanie pożaru pieniędzmi trwa w najlepsze, ale na dnie kasy widać już chyba dno, więc teraz Bruksela zajęła się rozmontowaniem tego, z czego była tak dumna i co dopychała kolanem, także Polsce – europejskiego rynku energetycznego.
Ceny? Podyktujemy
Unia nie demontuje całego systemu cenowego, wyjmuje jedynie z niego fragmenty – źródła energetyczne, które zbyt dużo na dzisiejszym układzie zarabiają. Wyraża nadzieję, że zmniejszenie popytu obniży ceny… Być może w normalnej gospodarce – i owszem, ale nie w systemie, gdzie ceny są stanowione przez gry instrumentów finansowych, kompletnie bez związku z realiami gospodarczymi.
Warto przypomnieć, że mamy wielokrotnie wyższe ceny gazu, pomimo tego, że jego zużycie w całej Europie spadło około 15%. Podobnie jak z magazynami gazu, pustki w których miały być przyczyną wysokich cen w 2021 r. Dzisiaj mamy magazyny pełne, a ceny… kilkukrotnie wyższe niż rok temu. Politycy europejscy nie mogą bowiem zlikwidować chorego systemu cenowego, który narzuca absurdalne ceny. Jest on globalny, warunki na nim dyktuje kapitał spekulacyjny, jednym słowem – jest poza zasięgiem europejskich polityków.
Ale nie mogą oni dopuścić, by te horrendalne ceny dotarły do konsumentów w rachunkach domowych. Taki szok cenowy ograniczyłby z pewnością zużycie, ale też zmiótłby rządzących polityków, którzy zobaczyliby masowe protesty na ulicach, a potem czerwoną kartkę wyborczą. Dlatego nie mogą dopuścić, żeby “zadziałał rynek”, i uciekają się do ręcznego sterowania, wprowadzania sztucznych, obniżonych limitów zużycia energii.
Energia? Mniej zużywajcie
Bruksela oczekuje od państw członkowskich ograniczenia zużycia energii. Generalnie o 10% zimą. Ma być trochę chłodniej, trochę ciemniej. Już wprowadził to na przykład Paryż. 20 tysięcy żarówek na Wieży Eiffla będzie się paliło krócej w nocy, budynki publiczne będą słabiej ogrzewane (do 18oC) i wcześniej wieczorem zaciemniane, woda basenach będzie ciut chłodniejsza (z 26oC do 25oC). Będzie trochę smutniej.
A więc damy radę? Zaciśniemy pasa? Indywidualnie nie bardzo… Rachunki za energię nie będą za wysokie, bo państwo boi się buntu, a dzisiaj koszty energii dla znaczącej większości użytkowników nie są sprawą krytyczną. Szczególnie gdy przychodzi do takich dylematów: mamy marznąć lub siedzieć po ciemku w zimie czy wydać trochę więcej na prąd, gaz i węgiel? Wybór większości będzie oczywisty.
Dlatego państwo raczej stara się ograniczyć nadmierną konsumpcję urzędów, instytucji, samorządów. Ludnością sterować trudno, politycy nie chcą podpadać wyborcom, każąc im siedzieć w zimnie i najlepiej po ciemku… I jak to wyegzekwować? Obniżać ilość ciepła w centralnym systemie ogrzewania? Efekty mogą być nieprzewidywalne, niektórych uderzyć boleśnie, a inni mogą wcale nie odczuć tego zakręcenia kurka. Model szwajcarski, gdzie zachęca się sąsiadów, aby donosili, gdy ktoś ma za ciepło albo za jasno w domu… brrrr… ciarki przechodzą.
Ale Unia chce też nauczyć Europejczyków, że trzeba się dostosować do chimerycznych źródeł odnawialnych (OZE). Otóż zaleca, by ograniczać zużycie energii wtedy, kiedy najbardziej jest potrzebna, czyli w godzinach szczytu. W gospodarstwach domowych to godziny poranne, gdy wstajemy i szykujemy się do pracy, oraz późniejsze popołudnie, gdy po pracy korzystamy z energii w czasie wolnym (głównie oglądanie telewizji).
Wtedy są kłopoty z dostawami energii ze źródeł, które tak ukochała Unia. Dlatego też planuje, by 3-4 godziny dziennie, gdy prąd jest najbardziej potrzebny – ograniczać się z potrzebami. Ale także wtedy, gdy “oczekiwana generacja ze źródeł odnawialnych może być niska”. W tym kryzysie zaczyna się ogólnoeuropejskie kształtowanie zachowań użytkowników energii, by dostosowali swoje nawyki i potrzeby do kaprysów pogody i nieprzewidywalnych źródeł energii.
Inwestorzy? Mniej zarobicie
Tu pojawia się pewien kłopot. Bruksela jest”rynkowa”, co oznacza, że eliminuje państwo jako aktywnego aktora ze sfery energii. Działać tam ma prywatny kapitał, czyli inwestorzy. I tutaj Unia musi im zrobić krzywdę, co z pewnością ją bardzo boli. Otóż te kosmiczne ceny gazu, ale także pozwoleń emisyjnych CO2 (EUA) umożliwiły super zarobki generacji ze źródeł odnawialnych.
Powody są dość proste, wymienia się tu dwa hasła, dość zresztą obłudnie: “merit order” i “marginal pricing”. Warte są one osobne uwagi i wyjaśnienia P.T. Czytelnikom. Jednak na dzisiaj: istota rzeczy polega na tym, że w Europie część (około połowy) źródeł odnawialnych pracuje na cenach rynkowych. Dzisiaj wyznaczanych przez kosmiczne ceny gazu (oraz węgla) i bajecznie wysokie ceny pozwoleń EUA. Nie są ograniczane cenami stałymi, jak większość w Polsce.
I te właśnie dochody właścicieli OZE (głównie banków i instytucji finansowych) Unia Europejska chce ograniczyć. Dość bolesne zadanie, bo jeśli chce się zachęcić inwestorów do wkładania pieniędzy w te nieefektywne źródła (które znalazłyby jedynie marginalne zastosowania, gdyby nie przymus ich stosowania), to właśnie zyski powinny być jak najbardziej zachęcające. A tu trzeba ograniczyć. Ale europejską cenę urzędową wyznaczono wysoko – to 180 €/MWh (850 zł). Z pewnością zachęcająca, Ursula von der Leyen jest przekonana, że banki wyłożą ponad 140 miliardów euro, by z gwarantowanymi zyskami przejąć kolejny fragment rynku energetycznego.
Bruksela zarządza brakami. Tak było dokładnie w gospodarce centralnie sterowanej za PRL. Te czasy wróciły, choć jak wiadomo, historia powtarza się jako parodia. Europa przechodzi na ręczne sterowanie brakami energii. To model upadłej niedawno gospodarki planowej, która swoim ciężarem obaliła niedawno Związek Radziecki. Ciekawe czy obali też Unię Europejską?
Andrzej Szczęśniak, specjalista od energetyki i bezpieczeństwa energetycznego, ekonomista, publicysta polityczny i naukowo-popularny, redaktor naczelny portalu Kierunek Chemia, przedsiębiorca
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!