„To jest oczywiście próba w pewnym sensie wybielenia czy spowodowania podziału, że są dobrzy Rosjanie i zły car” – zaatakował frontalnie kanclerza Niemiec Olafa Scholza za jego sceptycyzm w sprawie całkowitego zablokowania możliwości wjazdu do strefy Schengen obywateli Rosji pewien, szerzej w Europie nieznany polityk udający dyplomatę.
„Nadal jestem przeciwny stosowaniu zasady odpowiedzialności zbiorowej” – stwierdził na ten sam temat inny polityk, bardziej znany i wyraźnie lepiej rozgarnięty, wręcz rezolutny na tle tego pierwszego. Rosjanie są „źli” z definicji, z mocy samego obywatelstwa (narodowości?) i może jeszcze przez jakiś geograficzny determinizm.
Rosjanie – jak wszyscy – są różni. Lepsi i gorsi, a odróżnić jednych od drugich za pomocą jakichś politycznych czy rasowych kryteriów nie sposób. To dwa, w istocie skrajnie przeciwstawne poglądy. Ten pierwszy wynika z zasady stosowanej przez szereg reżimów totalitarnych, głównie w XX wieku. Polega na myśleniu stereotypowym, westernowej, wręcz infantylnej, nieodpartej potrzebie pomalowania świata na czarno-biało.
Ludzie ograniczeni własnymi deficytami, znajdujący się na poziomie dziecięcych uproszczeń tylko w taki sposób są w stanie poradzić sobie ze światem. Jeśli zburzylibyśmy im wizję prostych jak cep konstrukcji, pogubiliby się niechybnie, stracili busolę i z głuchym, pustym dźwiękiem walnęli głową o ścianę. Bez stereotypów, klisz i swojego westernu nie są zatem w stanie przeżyć. Takich ludzi jest, w każdym społeczeństwie, niemało.
Ten drugi typ myślenia nie musi wcale wynikać z jakiegoś szczególnego humanitaryzmu, szacunku do osoby ludzkiej, niezależnie od okładki posiadanego przez nią paszportu; czy zwykłych (chrześcijańskich, innych) pobudek etycznych. Może również wynikać z życiowego pragmatyzmu, być efektem całkiem racjonalnego rozumowania w stylu: nie dehumanizujmy innych, bo nakręcimy spiralę, której ofiarą sami możemy za chwilę paść. Przecież dynamika dziejów niemożliwa jest do przewidzenia, szczególnie w obecnych, turbulentnych, jak mawiają, czasach.
Powyższe cytaty dotyczą w istocie stosunku do Rosjan jako narodu / społeczeństwa w czasach wojny. Jeden z nich to słowa człowieka z kraju podobno (przynajmniej oficjalnie) w wojnę z Rosją niezaangażowanego. Drugi – fragment wypowiedzi kogoś z kraju, w którym toczy się wojna z prowadzącymi swą operację siłami rosyjskimi.
Czy zgadliście już, Drodzy Czytelnicy, obywateli jakich krajów pozwoliłem sobie wyrywkowo zacytować? Jeśli nie, odkryję przed Wami ciekawy paradoks. Autorem cytatu totalitarnego z ducha, nawołującego w istocie do represjonowania całej zbiorowości w związku z jej przynależnością państwową/narodową jest niejaki Marcin Przydacz. Niegdyś „ekspert” różnego rodzaju neokonserwatywnych think-tanków w rodzaju Klubu Jagiellońskiego, a dziś polski wiceminister spraw zagranicznych. Autorem drugiego – doradca szefa Biura Prezydenta Ukrainy, opisywany niegdyś na naszych łamach Aleksiej Arestowicz.
Przydacz przebija tępą nienawiścią człowieka będącego jedną z twarzy obecnego reżimu w Kijowie. Dlaczego? Trudno to racjonalnie wyjaśnić. Polska straciła w ostatnich latach całkiem sporo z powodu praktycznej likwidacji wszelkich relacji, także międzyludzkich, z największym z naszych wschodnich sąsiadów. To straty wymierne i niewymierne. Chociaż o Przydaczu mało kto wie; kanclerz Niemiec, którego obraził, nie dowie się pewnie o jego istnieniu. W Rosji jego, trudne do wymówienia na Wschodzie nazwisko pewnie nikomu nic nie mówi. W Kijowie zapewne nie odróżniają go od innych polskich urzędników i polityków, deklarujących wprost „służbę” obecnym władzom ukraińskim.
Przydacz to nie wypadek przy pracy (choć słowa współczucia należą się ministrowi Zbigniewowi Rauowi w związku z towarzystwem, z którym pracuje w MSZ). To efekt reprodukcji i multiplikacji pewnego wzoru polskiego (nie)myślenia. To produkt systemu socjalizacji; od lat szkolnych po wszelakie stypendia i staże.
Dopóki ten sort funkcjonuje w resorcie spraw zagranicznych, polskiej dyplomacji po prostu nie będzie. Będzie ujadanie, na które nikt już zresztą na świecie nie zwraca szczególnej uwagi. I ze szczególnym smutkiem stwierdzić trzeba, pewnie nie po raz ostatni, że Polska w dziedzinie racjonalnego myślenia znajduje się daleko w tyle, nawet za pogrążoną w wojnie Ukrainą.
Mateusz Piskorski, polityk, poseł na Sejmie V kadencji, nauczyciel akademicki, politolog, publicysta i dziennikarz
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!