Osobny i szczególnie ważny rozdział w kształtowaniu katolickiej rusofobii w Polsce odegrały miesięcznice smoleńskie. Te mityngi czy też wiece polityczne odbywały się regularnie przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu w latach 2010-2018.
Organizowane były dziesiątego dnia każdego miesiąca dla upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej. Pierwsza miesięcznica odbyła się 10 maja 2010 roku, ostatnia – 96. – miała miejsce 10 kwietnia 2018 roku w ósmą rocznicę katastrofy. Od 2015 roku miesięcznice odbywały się pod patronatem Wojska Polskiego, z udziałem wojskowej asysty honorowej. Przypomnieć trzeba, że w maju 2017 roku rząd PiS zarejestrował miesięcznicę jako wydarzenie cykliczne dla oddania hołdu ofiarom katastrofy w Smoleńsku.
Nieodłącznym elementem każdej miesięcznicy była msza z kazaniem. Od 10 kwietnia 2018 roku msza stanowi centralny punkt upamiętniania ofiar i jest utożsamiana z samą miesięcznicą – m.in. z powodu wygłaszanych na niej upolitycznionych kazań oraz związanych z nimi wypowiedzi działaczy PiS, podtrzymujących tezę o dokonanym 12 lat temu zamachu. Utożsamianie mszy z miesięcznicą smoleńską, która była pierwotnie mityngiem politycznym, nie przynosi ani chwały, ani korzyści Kościołowi. Przeciwnie, wiąże samą mszę ze sferą profanum, jaką jest polityka podejrzeń, oskarżeń, zarzutów pod adresem sprawców „zamachu”.
Narzucona przez PiS i działającą w imię jego partyjnych interesów tzw. komisję Antoniego Macierewicza interpretacja katastrofy smoleńskiej od początku zawierała oskarżenie Rosji o zamach na polskiego prezydenta i osoby towarzyszące mu w wyprawie do Katynia. Od początku miała rusofobiczne podłoże i rusofobiczny cel: odrodzić antyrosyjski resentyment w świadomości Polaków i przekształcić go w stałą jej determinantę.
Po 12 latach, jakie upłynęły od momentu katastrofy, możemy stwierdzić, iż ideologom polskiej rusofobii udało się osiągnąć cel w 100 procentach. Wniknęła ona bowiem w świadomość Polaków również w tym jej wymiarze, który powinien chronić osobę wierzącą od narodowościowych uprzedzeń, osiągających rasistowski charakter.
Z takimi bowiem mamy obecnie do czynienia w odniesieniu do Rosjan w ramach sankcji na ich państwo. Wniknęła w wymiar religijno-metafizyczny. Stało się to na skutek łączenia intencji mszy z elementami ideologiczno-politycznymi miesięcznicy – trywialnymi nośnikami profanum. Mamy tu do czynienia ze swoistą sakralizacją samej miesięcznicy, która nabiera „świętego” charakteru.
Uczestnictwo w mszy i zawarte w niej modlitewne prośby o zbawienie ofiar katastrofy są uzasadnione religijnie i psychologicznie – wynikają z katolickiego zwyczaju ofiarowania świętej Eucharystii w intencji zmarłych. Nie ma jednak w tym zwyczaju przykładów takiego ofiarowania w każdą miesięczną rocznicę śmierci danej osoby. Nawet w kulcie zmarłych w ostatnich dziesięcioleciach tak wybitnych Polaków, jak św. Jan Paweł II, błogosławiony Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński czy heroiczny męczennik, błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko nie ma miejsca na comiesięczną rocznicę ich śmierci w kościele.
Taki ewenement w przypadku ofiar katastrofy smoleńskiej można wytłumaczyć szczególną troską o ich zbawienie i można przyjąć, że religijna część miesięcznicy mieści się w porządku katolickim, zgodnie z założeniem, że każda modlitwa w intencji zmarłych jest ważna i żadna nie jest zanudzaniem Pana Boga. Kierunek tej intencji jest wertykalny – przyświeca mu nadzieja metafizyczna na prawdziwe życie ofiar katastrofy w „domu Ojca” – po przekroczeniu granicy śmierci.
Czas spotkania w takiej intencji i uczestnictwa w Eucharystii biegnie w linii prostej, wertykalnej – od zgromadzonych ku Bogu i w Nim się zamyka. Jego trajektoria ma swój koniec w sferze Transcendencji i może zwrócić się w naszą stronę – zgodnie z tym, co mówi Apokalipsa wg św. Jana – jedynie z Tym, „Który jest, i Który był i Który przychodzi”. Jest też świadectwem zwycięstwa czasu chrześcijańskiej nadziei nad czasem pogańskiego fatum, z którego nie ma wyjścia.
Za każdym jednak razem ideologiczno-polityczny element miesięcznicy zmienia radykalnie stosunek jej uczestników do ofiar katastrofy – ich miejsce zajmuje sama katastrofa, a raczej rusofobiczny kult katastrofy jako zamachu. Nie tylko marsze, pochody i manifestacje wprowadzały zgromadzonych na nich Polaków w zamknięte koło pogańskiego czasu. Również wszelkie jawnie polityczne intencje wygłaszanych na miesięcznicy w kościele kazań, próśb, wypowiedzi działaczy partyjnych odgrywały i odgrywają nadal taką rolę. Bez jakichkolwiek udokumentowanych przesłanek zamykają w pamięci współczesnych Polaków katastrofę jako zamach. Blokują ją w pogańskiej przestrzeni czasu, w którym nie ma miejsca na przebaczenie i miłosierdzie. Jest natomiast oczekiwanie na ukaranie autorów zamachu – w domyśle – działających na zamówienie Kremla.
W pogańskim wymiarze kultu katastrofy wyraźny jest element buntu metafizycznego przeciw woli Bożej. Jest on świadectwem braku chrześcijańskiej pokory wobec wyroków Opatrzności, a jednocześnie zaprzeczeniem utrwalonej w języku polskim postawy zgody na to, co one niosą – wyrażanej słowami: wola Boska. Odpowiednio dla takiej postawy żałoba po zmarłym nie przekracza roku, zaś żałoba narodowa – trzech miesięcy. Z kulturowego punktu widzenia comiesięczne manifestacje kultu katastrofy nie mają nic wspólnego z chrześcijańską tradycją i niewiele wspólnego z jej ofiarami. Polityczny język miesięcznic to język odwetu, kary, która czeka sprawców zamachu.
Klasycznym przykładem są tu wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza. Są one zaprzeczeniem modlitewnego spotkania w kościele i utworzonej w nim wspólnoty, przekazującej sobie znak pokoju. Są ukierunkowane na mobilizację polityczną Polaków przeciwko wrogowi wewnętrznemu – opozycji – i zewnętrznemu – Rosji. To język podziału i walki, nie mający nic wspólnego z manifestowanym w koś ciele znakiem pokoju, wartościami chrześcijańskimi oraz kulturowymi naszego kręgu cywilizacyjnego. To również język zmieniający sens ważnych dla naszego systemu komunikowania słów kluczy i ich asocjacji z innymi.
Tak było w przypadku apelu poległych, gdy nad miesięcznicami patronat sprawowało Wojsko Polskie i z rozkazu ministra Obrony Narodowej – A. Macierewicza – dołączano do listy poległych wybitnych Polaków ofiary katastrofy smoleńskiej z Lechem Kaczyńskim na czele. Według tej listy ofiary tragicznego lotu „poległy” w katastrofie. Do tej pory polec można było w świadomej walce – na polu walki. Nowe znaczenie czasownika „polec” kryje informację o tym, że uczestnicy lotu wiedzieli, że zginą, a mimo to wsiedli do samolotu. Polegli, oczywiście z ręki wroga, jakim była i jest Rosja.
Filozofia języka odrzuca takie eksperymenty, o czym świadczą informacje i opisy katastrof lotniczych będących efektem zamachów terrorystycznych. Nie zdarzyło się, aby zastosowano w nich określenie „polegli w katastrofie” zamiast „zginęli”. W pogańskim kulcie katastrofy takie eksperymenty językowe są niezbędne, aby podtrzymać nienawiść do jej sprawców i chęć zemsty na nich. Gorzej, gdy język taki wkracza do sfery sacrum, gdy sakralizowana jest idea walki z odwiecznym wrogiem – Rosją – a nie chrześcijańska idea pokoju.
Podobne negatywne znaczenie dla sfery sacrum mają miesięcznice wawelskie – polityczne rocznice upamiętniające pochówek pary prezydenckiej – Lecha i Marii Kaczyńskich – na Wawelu. Już samo obchodzenie rocznicy pogrzebu – w dodatku w każdym miesiącu –jest absolutnie obce polskiej tradycji katolickiej; wnosi do niej dodatkowy pogański element i łączy go z ideologiczno-politycznymi elementami „zamachowych” miesięcznic. Rodzi ponadto wciąż na nowo pytanie o uzasadnienie tego pochówku w królewskim panteonie Polski. Pytaniu temu towarzyszy zarzut zawłaszczania Wawelu 18. dnia każdego miesiąca przez rodzinę Kaczyńskich i PiS.
Na pytanie to odpowiedział ks. abp Marek Jędraszewski w czasie homilii wygłoszonej w katedrze wawelskiej na mszy odprawionej z okazji 73. rocznicy z urodzin Jarosława i Lecha Kaczyńskich: „Świętej pamięci pan profesor Lech Kaczyński, prezydent Rzeczpospolitej Polski, od 12 lat spoczywający na Wawelu – coraz bardziej jasno widzimy to wszyscy – w swojej służbie narodowi i państwu, w swym oddaniu prawdzie, w swej trosce o własną wolność i o wolność Polski i Polaków królom był równy”.
Jest to najbardziej kontrowersyjna wypowiedź polityczna wygłoszona w tak ważnym dla Polaków miejscu. I rodzi natychmiastową reakcję: jeśli Lech Kaczyński był równy królom, to chyba tylko ostatniemu. Wszyscy wiemy przecież, że podpisał traktat lizboński ograniczający suwerenność Polski oraz odcinający Unię Europejską od chrześcijaństwa. Podpis prezydenta Polski na tym dokumencie był gwoździem do trumny chrześcijańskiej Europy. I żadna miesięcznica ani tez żadna homilia tego nie zmieni.
Ta wypowiedź świadczy natomiast o tym, jak bardzo Kościół w Polsce jest zaangażowany w podtrzymywaniu fałszywego mitu Lecha Kaczyńskiego jako wybitnego polskiego i zarazem katolickiego męża stanu. Wszyscy królowie polscy byli bowiem wyznania katolickiego, ale żaden nie wyrządził chrześcijaństwu takiej krzywdy, która byłaby porównywalna z podpisem na traktacie lizbońskim. To się wiąże ze specyficzną polityką zapomnienia, jaką uprawiają katolicy polscy z duchowieństwem na czele. Takie czyny jak zgoda na zabójczy dla Europy traktat są świadomie zapominane, natomiast wyolbrzymiane są te, które mają aktualne znaczenie geopolityczne.
Do tych ostatnich należy nagłaśniana ostatnio wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 2008 roku w Tbilisi w trakcie wojny gruzińsko-rosyjskiej. Jest przypominana w związku trwającą na Ukrainie wojną jako gest solidarności z gruzińskim narodem, a nade wszystko ważny akt dla powstrzymania „rosyjskiej agresji”. Ma służyć także jako superważne memento dla Polski, podtrzymującej wojnę na Ukrainie na wszelkie sposoby, kosztem polskiego narodu i polskiego państwa.
Wypowiedziane wówczas w Tbilisi słowa prezydenta RP: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę” – stały się przesłaniem nie tylko politycznym, ale również moralnym dla „elit” rządzących obecnie Polską, podszywających się pod katolicyzm. Przesłaniem, które nie ma żadnego programu politycznego, cywilizacyjnego, moralnego.
Umacnia ono jedynie polską rusofobię – niestety, również katolicką, poddaną presji transatlantyckiej i transatlantyckim interesom. Gdyby podtrzymana została wiara w nawrócenie Rosji – na gruncie obiektywnej prawdy o jej współczesnym kształcie – towarzysząca Wspólnemu przesłaniu do narodów Polski i Rosji, rusofobia polska miałaby tylko polityczny charakter i byłaby łatwiejsza do przezwyciężenia.
Kościół, wierząc w nawrócenie Rosji, nie przyjąłby polityki zapomnienia tego, co w niej dobre, zwłaszcza w sferze jej chrześcijańskiego trwania i rozwoju. Tocząca się wojna rosyjsko-ukraińska, mająca swe źródło nade wszystko w neobanderowskim ukierunkowaniu Ukrainy i polityce „powstrzymywania” Rosji przez kolektywny Zachód, nie przekreśla tego trwania i rozwoju. Gdyby katolickie media w Polsce nie przyjęły polityki zapomnienia tego, co dobre w Rosji, informowałyby Polaków o umocnieniu jej chrześcijańskich atrybutów na gruncie prawa, oświaty, kultury i polityki społecznej.
Jednym z takich procesów umacniani tych atrybutów jest wniesiony w lipcu do Dumy projekt całkowitego zakazu propagandy LGBT, dzięki któremu istniejący już od szeregu lat i prawnie unormowany zakaz tzw. parady równości zyskałby w Rosji szerszy fundament aksjologiczno-cywilizacyjny. Trwająca wojna rosyjsko-ukraińska nie unieważnia chrześcijańskiego kierunku rozwoju Rosji, czego nie chcą przyjąć do wiadomości polscy atlantyści. Otwarte na ich dyktat katolickie media nastawione są wyłącznie na nagłaśnianie wszystkiego, co złe w Rosji. „Sorry, taki mamy klimat” – rzec można.
Znamienne przy tym jest, iż polityka zapomnienia dotyczy także Ukrainy, ale wyłącznie jej przewinień i grzechów, których najwyższym symbolem jest grzech neobanderyzmu. Przemilczanie tego grzechu jest grą aksjologiczno-psychologiczną polskich atlantystów, wobec których usłużne stały się katolickie media.
Zdawałoby się, że przyświeca im hasło: milczmy na temat neobanderyzmu tak długo aż zniknie ze świadomości Polaków. Wszystko wskazuje na to, że budowane na tym grzechu pojednanie z Ukrainą ma wyprzeć z polskiej przestrzeni religijnej, kulturowej i politycznej ideę pojednania z Rosją. Będzie to jednak substytut pojednania, podobnie jak trwający w ludobójczej ideologii naród ukraiński staje się – wraz z jego państwem – substytutem narodu.
Prof. Anna Raźny, kulturoznawczyni i rosjoznawczyni, politolog i polityk, była dyrektor Instytutu Rosji i Europy Wschodniej Uniwersytetu Jagiellońskiego
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!