SECTIONS
REGION

Jak przezwyciężyć kryzys energetyczny

Węgry zabierają się dzisiaj za sprawy energii niezwykle zdecydowanie, bo te zasługują na poważne traktowanie. Podobnie jak przy pandemii Covid, tak i teraz węgierski rząd Viktora Orbána wziął sprawy narodowego bezpieczeństwa energetycznego we własne ręce, nie oglądając się na Unię. Wręcz przeciwnie, krytykując Brukselę za nieżyciowe pomysły wprowadzania sankcji na import energii z Rosji.

Na horyzoncie mamy energetyczny kryzys, gdzie każdy po pierwsze broni własnych interesów, a potem dopiero może i pomyśli o sławetnej europejskiej “solidarności energetycznej”. O ironio bowiem, kiedy przez lata odmienialiśmy to wyrażenie przez wszystkie przypadki, powtarzając jak mantrę, teraz wspomnienie o niej przez niemieckiego kanclerza wywołuje falę krytyki. Jak bowiem oddać gaz sąsiadowi, gdy samemu go brakuje?

Węgry od samego początku były zdecydowanie przeciwne narastającej presji z Waszyngtonu i Brukseli, by odrąbać toporem energetyczne więzy łączące Europę z Rosją. Viktor Orbán wyznaczał nieprzekraczalną czerwoną linię: “Sankcje wobec Rosji nie obejmą ropy i gazu, ani energii nuklearnej.”

Mają one bowiem kluczowe znaczenie dla Węgier, zasilając jej gospodarkę, która dla utrzymania swej konkurencyjności coraz bardziej potrzebuje stabilnych dostaw możliwie tanich źródeł energii. Ale także dla gospodarstw domowych, gdyż fundamentem poparcia dla rządów Orbána jest kontrakt z narodem, że koszty energii – kluczowe dla tego dość ubogiego europejskiego społeczeństwa – będą niskie. I tego zobowiązania węgierski premier dotrzymywał, bez względu na spekulacyjne szaleństwa na rynkach finansowych.

Po pierwsze Węgrzy obronili się (i nas przy okazji) od odcięcia przez Brukselę importu rosyjskiej ropy. Walka o szósty pakiet sankcji (takie narzędzie wojny handlowej) trwała prawie dwa miesiące. Właśnie z powodu absolutnego veto, którym groził węgierski premier, który określił taką propozycję, jako “zrzucenie bomby nuklearnej na własną gospodarkę”.

MOL od lat bowiem dobrze współpracuje z Rosjanami, wydobywając tam ropę, i zawarł przy wsparciu węgierskiej dyplomacji świetne kontrakty importowe. Odcinać się więc od nich to samobójstwo dla własnej gospodarki i zaledwie lekkie draśnięcie dla drugiej strony. Na Węgrzech zamiana rosyjskiej ropy zajęłaby dobrych kilka lat, kosztowałaby jak wyliczono, 500 milionów euro.

I co najważniejsze – odcięto by się od najbardziej konkurencyjnego źródła surowca, co zwykle przekreśla dochodowość biznesu. Długo męczono się więc nad unijnym kompromisem, ale w końcu Komisja Europejska ustąpiła. Ropę rurociągami można dalej importować, bez żadnych ograniczeń czasowych.

Po drugie w energii elektrycznej Węgry, w odróżnieniu od Polski, mają mały udział generacji krajowej wobec potrzeb. Jeśli my możemy nawet eksportować energię, o tyle Węgry produkują zaledwie 80% (35 z 43 TWh) potrzebnej im energii, zależąc w pozostałej części od importu. Dlatego nie chcą porzucić (jak Finlandia) projektów nuklearnych, nawet jeśli wykonują je Rosjanie. Zapowiadali to wcześniej, a teraz jeszcze przyspieszają i na jesieni (czyli już za chwilę) ma zostać wylany “pierwszy beton” pod bloki atomowe, co w budowie bloku atomowego jest chwilą przełomową.

I w końcu po trzecie — gaz ziemny, gdzie żadnych sankcji nie wprowadzono, a media pełne są katastroficznych scenariuszy kryzysowych. Rosja gra w tę grę, dając klarowne sygnały, że gotowa jest na każdy scenariusz. To woda na młyn spekulacji, więc pętla na szyi gospodarki europejskiej (szczególnie niemieckiej – w końcu lokomotywy eksportowej) zaciska się coraz mocniej. Już nawet formalnego odcięcia się od rosyjskiego gazu nie potrzeba.

I tutaj Viktor Orbán patrzy także z europejskiej perspektywy — jasno mówi, że takie sankcje więcej szkody robią Europie niż Rosji. Jego rzecznik Zoltan Kovacs stwierdza wprost: “sankcje nie mają sensu, ponieważ krzywdzą nas, tych, którzy je nakładają, bardziej niż tych, w których są wymierzone. Nie wygrywamy, my tylko tracimy. Sankcje już uderzają w nas, ponieważ ceny energii rosną”. Kovacs mówi o tak zwanej “zależności” jasno: “Rosja była po prostu najtańszym i najbardziej atrakcyjnym dostawcą energii na rynku”.

W efekcie tego wszystkiego rząd Węgier ogłosił właśnie stan zagrożenia energetycznego. W czasach nadchodzącego kryzysu, gdy inne rządy upadają z powodu niezadowolenia społecznego, Węgrzy mocno chwycili energetyczne stery w ręce. Po pierwsze zamrożono ceny gazu i energii dla gospodarstw domowych. Ale to nic nowego, tak zachowują się wszystkie rządy w obawie, że społeczeństwo rozwścieczone wysokimi rachunkami pokaże władzy czerwoną kartkę (wyborczą). Koszula bliższa ciału, wiadomo, ale w czasach kryzysu ta reguła działa niezwykle mocno. Dlatego Węgrzy myślą o zakazie eksportu surowców energetycznych, nawet drewna.

No i jak zwykle… rząd Viktora Orbána zrobił krok, który u nas i w Brukseli może przyprawić o palpitację serca. Otóż zapowiedział znaczące zwiększenie zapasów gazu (dzisiejsze wystarczają na 3 zimowe miesiące, przypomnijmy – u nas na kilka tygodni zaledwie) przez zakontraktowanie nowych dostaw. I rozpoczął negocjacje z… Rosją.

Andrzej Szczęśniak, specjalista od energetyki, zwłaszcza bezpieczeństwa energetycznego, ekonomista, publicysta polityczny i naukowo-popularny, redaktor naczelny portalu Kierunek Chemia, przedsiębiorca

Źródło

Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.

Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!