USA nałożyły 8 marca najostrzejsze w historii sankcje na Rosję (pakiet “z piekła rodem”, jak chwalili się politycy i media amerykańskie), zakazując handlu ropą naftową i gazem ziemnym. Jednak nie wprowadzono zakazu importu uranu i paliwa jądrowego. Nie nałożono także sankcji na Rosatom, choć to państwowa korporacja, w oczywisty sposób powiązana z władzą i siłami zbrojnymi Rosji. Dlaczego? Trudno przecież o lepszy obiekt takich sankcji.
Objęcie zakazem importu od Rosatomu stanowiłoby jednak duże zagrożenie dla amerykańskich ponad 90 bloków jądrowych. Już dzisiaj znajdują się one w opłakanej sytuacji finansowej. I to pomimo tego, że elektrownie mają zapas paliwa na kilka miesięcy, a Rosja dostarcza Ameryce “zaledwie” 20% nisko wzbogaconego uranu. Jednak zawirowania rynkowe, oczywisty wtedy wzrost cen (choć uran należy do najbardziej stabilnych cenowo paliw), tylko pogorszyłoby stan amerykańskiej energetyki jądrowej.
Przecież właśnie ogłoszono po latach szarpaniny ostateczną decyzję o zamknięciu kolejnego bloku – 800 MW w Palisades (Michigan), który pracował od 50 lat i zatrudniał 600 osób. Jego właściciel, Entergy, próbował sprzedać go, ale nie znalazł się żaden chętny. I to pomimo tego, że administracja amerykańska przeznaczyła aż 6 miliardów dolarów na wsparcie dla energetyki jądrowej. Energia jądrowa, choć bezemisyjna, tania i stabilnie produkująca energię, nie radzi sobie z wymyślonym dla odnawialnych źródeł “rynkiem” (cudzysłów jest tutaj jak najbardziej uzasadniony).
Poza tym należy pamiętać, że nierozprzestrzenianie broni jądrowej jest “od zawsze” pierwszym priorytetem polityki bezpieczeństwa USA. A rola Rosatomu, światowego lidera technologii i producenta broni jądrowej jest tu kluczowa. Zadzierając z tą potęgą, Ameryka może się spotkać z ogromnymi konsekwencjami dla własnego bezpieczeństwa narodowego. Nie mówiąc już o wywołaniu globalnego kryzysu w energetyce jądrowej.
Rosyjskie bloki pracują wciąż w środkowej Europie: dwa w Bułgarii i w Finlandii, sześć w Czechach, po cztery na Węgrzech i w Czechach (więcej…). Dlatego uderzenie w paliwo jądrowe z Rosji postawiłoby krzyżyk na energetyce tych państw, gdyż nie wszyscy z pewnością chcieliby podjąć takie ryzyko, żeby wymienić najbardziej kluczowy element na pręty innego dostawcy. Taki model wprowadzono w Europie, otwierając rynek dla amerykańskiego Westinghouse’a. Jednak wszedł on praktycznie tylko na Ukrainę, gdzie polityka odgrywa decydującą rolę. Natomiast próby implementacji takich rozwiązań choćby w Czechach skończyły się awariami i szybkim powrotem do rosyjskiego paliwa nuklearnego.
Jak strategicznie ważne są dostawy paliwa nuklearnego świadczy pewne wydarzenie już z czasów wojny na Ukrainie. Rosja dostarcza na Węgry paliwa nuklearnego dla elektrowni PAKS. Gdy zamknięto komunikację lotniczą, paliwo dla Słowacji i Węgier zostało dostarczone specjalnym samolotem (transport przez Ukrainę był niemożliwy) przez Białoruś i Polskę.
Węgry bowiem od samego początku były zdecydowanie przeciwne narastającej presji z Waszyngtonu i Brukseli, by odrąbać toporem energetyczne więzy łączące Europę z Rosją. Viktor Orbán zapowiadał: “Sankcje wobec Rosji nie obejmą ropy i gazu, ani energii nuklearnej.” I to była ta nieprzekraczalna czerwona linia, której do tej pory się trzyma.
Wie bowiem doskonale, że los węgierskiej energetyki, ale także i całej gospodarki – wisi na włosku. I największe naciski, presja mediów, okrzyki z Brukseli, nie zmuszą go do zmiany zdania. Bloki elektrowni Paks generują 50% krajowej produkcji energii. Jednak co dużo ważniejsze — właśnie zaczyna się budowa nowych bloków (2 razy 1200 MW) w projekcie Paks II.
Energia nuklearna to trzon bezpieczeństwa energetycznego kraju, dlatego Orbán zapowiadał veto wobec takich decyzji, a co najciekawsze, w czasie największej fali propagandy i ataków na niego, mówił wprost: “budowa nowych bloków jądrowych elektrowni PAKS będzie kontynuowana”.
Inwestycja warta 12,5 miliarda euro, w której Rosja finansowała kredytem 10 miliardów (80%) jest opóźniona, głównie z powodu 5 lat, jakie zajęło uzyskiwanie wszelkich zgód w Unii. Aby ruszyć z budową dwóch bloków WWER 1200, wymagana jest jeszcze tylko ostateczna zgoda regulatora, a wstępne prace ziemne już trwają od dawna. Bloki mają ruszyć w 2029 roku, jak podtrzymuje Rosatom. Projekt jest o tyle coraz bardziej atrakcyjny, że zawarty w 2014 r. kontrakt jest niezmienny cenowo, a inflacja przez ten czas szaleje w Europie.
Jak widać po zachowaniu Ameryki i Węgier, sprawa jest prosta, gdy dotyczy własnych interesów. Tych poważnych. Wtedy decyduje interes, korzyści i straty, jakie decyzja przyniesie. I pomimo ciągłych poszukiwań, gdzie by tu jeszcze znaleźć miejsce, “gdzie Rosję zaboli” (często powtarzany slogan w czasie wojen gospodarczych), tego miejsca unika cały zachód, bo wie, że zaboleć może głównie jego samego.
Andrzej Szczęśniak, specjalista ds. energetyki, zwłaszcza bezpieczeństwa energetycznego, ekonomista, publicysta polityczny i naukowo-popularny, redaktor naczelny portalu Kierunek Chemia, przedsiębiorca
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!