Wojna wojną, ale interesy trzeba robić. Stany Zjednoczone naciskają na Indie, by ograniczyły zakupy rosyjskiej ropy, oferując w to miejsce swój surowiec. W poniedziałek w tej sprawie rozmawiali (on-line) Antony Blinken, sekretarz obrony USA Lloyd Austin, indyjski minister spraw zagranicznych Subrahmanyam Jaishankar oraz indyjski minister obrony Rajnath Singh.
Na konferencji prasowej Jaishankar odniósł się do tych nacisków, krótko i celnie: „Prawdopodobnie nasze całkowite zakupy w ciągu miesiąca byłyby mniejsze niż to, co Europa robi po południu”. Gdyby zastosować zasadę „is fecit, cui prodest”, to dość szybko można znaleźć odpowiedź na pytanie, kto jest największym beneficjentem wojny na Ukrainie.
Jest to jednak w dzisiejszych okolicznościach odpowiedź wysoce niepoprawna politycznie, a nawet obrazoburcza. Niestety, musimy pogodzić się z faktem, że żyjemy w kraju, gdzie w mediach głównego nurtu nie zadaje się niewygodnych, choć oczywistych pytań, które zadaje się w większości innych krajów.
Tymczasem za naszą wschodnią granicą toczy się wojna nie o “integralność i wolność Ukrainy”. Toczy się tam druga wojna, o skutkach daleko wykraczających poza obszar tego państwa. To wojna o nowy podział dystrybucji i rozliczeń finansowych za węglowodory oraz zmianę paradygmatu światowej logistyki w zakresie transportu i obrotu towarami (na początku obszar euroazjatycki), którą można by ująć lapidarnie: „porty vs. tory”.
Z jednej strony mamy anglosaski sojusz USA i Anglii wraz z dokooptowanymi z różnych zresztą powodów: Kanadą, Unią Europejską, Japonią i Australią. Po drugiej stronie mamy: Rosję, Chiny, Indie, Iran, Afrykę i znaczną częścią Ameryki Łacińskiej. Postawę zdystansowaną zachowują Turcja (w mniejszym stopniu), Izrael i państwa arabskie, starające się ugrać coś dla siebie.
W tej sytuacji Ukraina – mówiąc obrazowo – znalazła się w strefie zgniotu ogromnych płyt tektonicznych, nacierających na siebie w celu wytyczenia nowych stref wpływu. Zapowiadały to pomruki i wstrząsy tektoniczne, które trwały od dłuższego czasu, dlatego dziwią się dzisiaj tylko naiwni, że oto nagle mamy do czynienia z tak dynamicznym formowaniem się górotworu. Choć zauważyć wypada, że nie bez powodu padło tutaj właśnie na Ukrainę.
Co ciekawe, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania powróciły na europejskie podwórko w wymarzonej dla siebie roli – dyrygenta. Perfekcyjnie wykorzystały słabość i niezborność Unii Europejskiej do realizacji anglosaskich interesów, które w wyniku wojny na Ukrainie praktycznie nie ucierpiały, w odróżnieniu od gospodarek państw Europy kontynentalnej.
To nie Stany Zjednoczone ani Wielka Brytania poniosą koszt toczącej się w Europie wojny. Poniosą go przede wszystkim postawione pod ścianą państwa Unii Europejskiej, które zmuszone będą zapłacić rachunek za obiad, którego tak naprawdę nie zamawiały. Przynajmniej większa ich część. Między nimi rozegra się też mało elegancki spór o to, kto ma zapłacić za zupę, kto za danie główne, kto za wino, kto za deser, a kto dać napiwek nachylającemu się kelnerowi w – a jakże! – angielskim smokingu.
Głównym przegranym wojny na Ukrainie, poza Ukrainą rzecz jasna, będzie Europa i będąca jej polityczną emanacją Unia Europejska. Nikt nie zwraca uwagi na drobny acz istotny fakt, że wojna nie toczy się w USA, Anglii, Rosji czy Chinach. Terytorium żadnego z tych państw nie jest w najmniejszym stopniu zagrożone konfliktem zbrojnym. Ta wojna toczy się, niszczy i destabilizuje jedynie Europę, która jako polityczny projekt – cóż za zbieg okoliczności – jest konkurencją dla tych pozostałych…
Maciej Eckardt, były wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego, polityk, publicysta, wydawca
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.
Ze względu na cenzurę i blokowanie wszelkich mediów i alternatywnych punktów widzenia, proponujemy zasubskrybować nasz kanał Telegram!