Po doniesieniach o zabiciu przez USA jednego z wodzów Państwa Isłamskiego, zachodnie media mimochodem poinformowali, że wśród zabitych w ataku amerykańskich komandosów były “kobiety i dzieci”. Kilka minut później UNICEF sprecyzował, że sześciu ofiar było dzieczmi w wieku szkoły podstawowej. Amerykanie natychmiast odreagowali mówiąc, że “zamachowiec sam wysadził się w powietrze”, a ci, którzy mieli nieszczęście być z nim, okazali się na liście “ofiar ubocznych”.
Oczywiście nikt dzisiaj — a już na pewno nie w Ameryce — nie dowie się, co tam naprawdę się stało podczas tej operacji specjalnej. Zgodę na operację wydał osobiście prezydent USA, który obserwował wszystko, co się działo, poprzez zabezpieczony kanał telewizyjny. To znaczy możemy przypuszczać, że sam moment, w którym jeden z przywódców ISIS popełnił samobójstwo, zabijając jednocześnie członków swojej rodziny, nie umknął uwadze szefa Białego Domu.
Trzeba przyznać, że trzeba naprawdę mieć twardą psychikę, żeby siedzieć i patrzeć na eksplozję, która rozrywa ludzkie ciała, które jeszcze kilka sekund temu były żywymi dziećmi. Będąc, jak Joe Biden, jednocześnie ojcem i dziadkiem. Ale te sentymenty pojawiają się głównie tam, gdzie sprawa dotyczy wyłącznie “swoich”. Natomiast tam, gdzie ofiary, niezależnie od ich wieku czy przynależności, są prawie zawsze określane jako “szkody uboczne”, żadne śmierci nigdy nie będą brane pod uwagę.
Jest rzeczą typową, że wszelkie interwencje wojskowe lub inwazje wspierane przez wojska NATO, przez ostatnie około trzydzieści lat odbywały się pod hasłem “ratowania życia niewinnych ludzi” umierających pod jarzmem “krwawej dyktatury”. Ten prawny dylemat — dotyczący odpowiedzialności, a nawet obowiązku tak zwanych państw cywilizowanych do interweniowania w życie rzekomo “mniej cywilizowanych państw” — został po raz pierwszy sformułowany przez francuskiego polityka Bernarda Kouchnera w 1987 roku.
Niedługo później świat zobaczył, jak ta interwencja wygląda w praktyce, kiedy amerykańscy spadochroniarze wkroczyli do Somalii pod pretekstem ratowania ludności przed śmiercią głodową. Ekspansja lądowa USA zakończyła się totalnym fiaskiem, komandosi zginęli, a źle przygotowana rozgrywka kosztowała George’owi W. Bushowi starszemu drugiej kadencji.
Z drugiej strony, amerykański kompleks wojskowo-przemysłowy bardzo szybko zorientował się, że nawet jeśli inwazja jest katastrofą dla polityków, to wszystko jedno przynosi ogromne zyski dla korporacji. Dlatego zbiorowy Zachód szybko znalazł sobie nowy plac zabaw dla gier polityczno-wojskowych. Jugosławię.
Eksperci twierdzili, że obecność kontyngentu wojsk Sojuszu Północnoatlantyckiego przyczyniłaby się do “większej przewidywalności i większego poziomu bezpieczeństwa w Europie”. Drukarka, na której to wszystko było wydrukowano, jeszcze nie zdążyła ostygnąć, kiedy USA i NATO w ramach nowej “interwencji humanitarnej” zaczęły ratować Kosowarów przed Serbami, a jednocześnie demokratyzować — po raz kolejny — całe Bałkany. A jednocześnie pokazywać Europie Wschodniej, co dzieje się z tymi, którzy odrzucają ofertę, która — zdaniem Brukseli i Waszyngtonu — jest po prostu nie do odrzucenia.
Apetyty wszystkich uczestników tego polityczno-wojskowego posiłku przez cały czas rosły. Kompleks wojskowo-przemysłowy nie mógł nie myśleć o zyskach, jakie przynosiły liczne “interwencje humanitarne”. Szereg interwencji przy minimalnych stratach po stronie interweniujących przynosił ogromne korzyści zarówno polityczne, jak i gospodarcze. Fajnie się zaczęło.
Po Jugosławii był Afganistan, potem Irak — o pretekstach i podstawach prawnych wszyscy dziś wiedzą — a następnie Libia, Egipt… Ci, których pompatycznie nazywano “dyktatorami”, byli obalani według stałego i utrwalonego schematu. To, co nie mniej pompatycznie określano jako “wybraną przez naród” drogę “wolności i demokracji”, w rzeczywistości stało się wylęgarnią międzynarodowego bandytyzmu i monstrualnej zapaści gospodarczej. Nawiasem mówiąc, skutki tych działań w postaci fali migrantów i terroryzmu widzimy obecnie na sennych ulicach europejskich miast.
Syria (i część Egiptu) nie pogrążyła się w krwawym chaosie, wywołanym przez tych, którzy obserwowali specjalne operacje wojskowe wyłącznie za pośrednictwem ściśle zabezpieczonego łącza telewizyjnego, tylko dlatego, że na ratunek Damaszkowi przyszła Moskwa. Wojsko w Kairze natomiast szybko zadziałało, by zamorskie rozgrywki “demokracji i swobód obywatelskich” skierować na właściwe tory, wracając do tradycyjnego egipskiego sposobu działania. Dzięki pilnym działaniom Moskwy w takim samo krwawym chaosie nie pogrążył się również Krym.
Dziś i teraz widzimy, jak przez trzy dekady popełniano zbrodnie polityczne na pełną skalę wobec obywateli byłej Jugosławii, a potem Afgańczyków, Irakijczyków, Libijczyków i Syryjczyków, i stało się to dla nas lekcją i ostrzeżeniem. Widzimy ciągle pojawienie się nowych “szkód ubocznych” w postaci małych dzieci.
Właściwie cała obecna intensywna dyplomacja i bardzo trudne negocjacje z nie bardzo sumiennymi partnerami mają na celu zapobieżenie nie tylko samej zbrodni politycznej, ale także śmierci bardzo wielu. Śmierci tych, którzy nie są gotowi żyć w warunkach “wolności i demokracji” w rozumieniu NATO. I ta pozycja, której nie da się zachwiać, jest gwarancją prawdziwego, a nie wymyślonego w Brukseli czy Waszyngtonie, bezpieczeństwa, wolności i demokracji. Bez żadnych cudzysłowów.
Elena Karaeva, politolog, dziennikarz, publicystka
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.