Niewiele osób w Polsce, a już na pewno nikt z Platformy Obywatelskiej, nie zdaje sobie sprawy z tego, że pod dyktatem klimatycznym Unii Europejskiej realizowana jest w Polsce szkodliwa rewolucja gospodarcza.
Stanowisko PO da się wytłumaczyć ich dążeniem do zdobycia władzy, bez względu na koszty. Podobnie ocenić można pozostałą część opozycji, która nie mając szans na samodzielne zdobycie władzy, liczy na okruchy jakie ewentualnie spadną w przypadku zwycięstwa Platformy. Natomiast obecnie rządząca Zjednoczona Prawica usiłuje temat klimatyczny „zamieść pod dywan”. Świadczą o tym dość powściągliwe reakcje przedstawicieli wielu branż, m.in. budownictwa, transportu, którzy już ponoszą z powodu dyktatu UE pośrednie i bezpośrednie koszty.
Można odnieść wrażenie, że nie są świadomi postępującego zagrożenia. A dziś ta swoista rewolucja energetyczna dotknęła praktycznie całe społeczeństwo. Przez lata, zamiast podjąć działania (dotyczy to w równej mierze wszystkich opcji sprawujących dotychczas w Polsce władzę), by zapobiec katastrofie, wszyscy sprawujący w Polsce władzę mamili społeczeństwo mitycznymi miliardami Euro, jakie mieliśmy na transformację energetyczną otrzymać z Unii. Proponowana i wdrażana szantażem przez Unię transformacja energetyczna będzie miała opłakane skutki dla Polski.
Jesteśmy krajem, którego energetyka oparta jest na węglu. Polska nie dysponuje alternatywnymi źródłami energii, ani też nie ma w tej chwili możliwości ich rozwinąć. Przede wszystkim nie dysponujemy odpowiednimi zasobami wodnymi by budować elektrownie wodne. Ponadto nie dysponujemy możliwościami technologicznymi i kadrą, która mogłaby nie tylko wdrożyć ale też nadzorować pracę elektrowni atomowej, gazowej czy wodorowej.
Warto w skrócie przypomnieć jak toczyły się losy polskiej energetyki atomowej. Spółka pod nazwą PGE EJ1 została powołana w 2010 roku. Pierwszym jej prezesem został członek PO Aleksander Grad, który w 2013 roku zapowiadał, że pierwsza polska elektrownia atomowa zostanie uruchomiona w 2024 roku. Ale już w roku 2014 Grad ustąpił ze stanowiska prezesa i objął intratne stanowisko w Tauronie. Dość powiedzieć, że w ciągu swojej pracy w spółce Aleksander Grad nie zdołał określić miejsca powstania tej inwestycji. W kolejnych latach także działo się niewiele w przedmiocie budowy elektrowni atomowej.
W 2019 roku w Sejmie posłowie Kukiz’15 zapytali o sytuację w spółce. Okazało się, że w ciągu 10 lat działalności spółki nie zdołano nawet przeprowadzić badań lokalizacyjnych i środowiskowych, które mają na celu wskazanie miejsca, gdzie powinna zostać zbudowana elektrownia! Natomiast z informacji resortu energii wynika, że w latach 2010-2018 spółka wydała na wynagrodzenia 102 mln zł, a łączne koszty działalności w tym okresie wyniosły 447 mln PLN. I nawet nie wskazano lokalizacji!
Oczywiście, że znajdą się tłumaczenia takiego stanu rzeczy. Dziś, kiedy Niemcy zlikwidowali pod presją Zielonych swoje elektrownie atomowe, spowolnienie prac w Polsce znajduje jakieś uzasadnienie. Ale docierają także sygnały z UE, że atom ma jednak być zaliczony do „zielonej energii”. Zobaczymy.
Zieloni i środowiska ekologiczne rozpowszechniają narrację o zastąpieniu energetyki węglowej fotowoltaiką i elektrowniami wiatrowymi. Są to moim zdaniem zwykłe bajdurzenia ekologów, którym wydaje się, że jest możliwa prosta zastępowalność elektrowni węglowych na proponowane przez nich źródła energii. Ekolodzy nie uwzględniają w swoich propozycjach niebezpieczeństw jakie wynikają z niestabilności tych źródeł energii. Uzależnione są one od warunków atmosferycznych takich jak wiatr i słońce. Budowanie natomiast bezpieczeństwa energetycznego na imporcie powoduje powolną utratę suwerenności poprzez uzależnienie jednej z najważniejszych gałęzi gospodarki od innych krajów.
Skutkiem takiej polityki klimatycznej są już dotykające nas i całą Europę podwyżki cen energii elektrycznej. Głównym wskaźnikiem ceny za energię elektryczną jest obowiązek wykupywania uprawnień do emisji CO2. Do tego dochodzi handel tymi uprawnieniami na rynkach finansowych, który obciąża w efekcie kieszeń konsumenta. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że samo naliczanie emisji CO2 jest od samego początku wielkim oszustwem. W tym procesie pomija się bowiem pochłanianie dużych ilości CO2 przez drzewa i emitowanie przez nie w wyniku syntezy, tlenu do atmosfery. O uwzględnienie wpływu drzewostanu na poziom obciążenia emisją CO2 walczył z determinacją zmarły niedawno prof. Szyszko. Ale UE odrzuciła propozycje uwzględniania pochłaniania CO2 przez drzewa.
A jest o co walczyć. Badania przeprowadzone w Finlandii wykazały, że lasy fińskie oraz gleba wiążą ok. 31 mln ton substancji pochodzących z gazów cieplarnianych, czyli głównie CO2. Poziom fińskich emisji wynosi 57 mln ton. Finlandia jest w bardzo korzystnej sytuacji, bowiem zalesienie wynosi ok.70%, gdy w Polsce ok.40%. Niemniej, wiedząc, że jedno drzewo pochłania 6-7 kg CO2 rocznie warto w ogólnym bilansie uwzględniać tą wielkość. Do tego nie uwzględnia się przy naliczaniu obciążeń za emisję CO2 tych ilości, które pochłaniają morza i oceany. I to, jak wynika z badań pochłaniają najwięcej.
Kilka miesięcy temu media poinformowały, że wstrzymano, pod naciskiem ekologów i UE, budowę nowoczesnego bloku węglowego w Ostrołęce. Dotychczasowy koszt budowy tego bloku wyniósł ok. 1,3 mld PLN. Jest to oczywiście dobre paliwo do walki politycznej, ale… co zrobimy z pozostałymi, przestarzałymi blokami energetycznymi? Jeśli wiemy, że wg danych rządowych, w latach 2021-2040 koszty transformacji energetycznej wyniosą około 1,6 biliona złotych. Kwota ta stanowi cztery budżety Polski. To suma niewyobrażalna. Wstrzymanie zatem budowy nowoczesnego bloku energetycznego w Ostrołęce spowoduje eksploatację starych bloków, mniej sprawnych, a zatem emitujących do atmosfery więcej gazów cieplarnianych. Przecież ten nowy blok w Ostrołęce spełniał wyśrubowane normy środowiskowe, zatem powstaje pytanie dlaczego? Dobrze chociaż, że nie zablokowano nowego bloku w Jaworznie.
Obecnie najtańsza jest energia z węgla brunatnego. Sektor ten nie korzysta z dotacji państwa i wykazuje dodatnią rentowność. Generuje też nadwyżki, które umożliwiają finansowanie inwestycji rozwojowych lub odtworzeniowych. Polska dysponuje bardzo dużymi złożami zarówno węgla kamiennego, jak i brunatnego. Rentowność obniża się z powodu konieczności zakupu praw do emisji CO2, co pogarsza w sposób znaczący rentowność. Ale Bruksela nakazuje likwidację kopalń i elektrowni węglowych nie z powodów ekonomicznych, ale politycznych i ideologicznych.
Popatrzmy jak wygląda sytuacja z elektrowniami węglowymi w niektórych krajach Europy. Polska obecnie dysponuje 44 elektrowniami i produkuje w nich 70% zapotrzebowania. Sąsiadujące z nami Niemcy mają aż 67 elektrowni węglowych, które pokrywają zaledwie 24% krajowego zapotrzebowania. Resztę pokrywały czynne do niedawna 3 elektrownie atomowe. Maleńkie Czechy posiadają aż 31 elektrowni węglowych, które pokrywają 40% zapotrzebowania na energię elektryczną.
Musimy wiedzieć, że obecny kształt oraz zasady funkcjonowania EU ETS w Polsce wynika z decyzji podjętych w latach 2008-2014 przez rząd Donalda Tuska. To właśnie decyzje podjęte wówczas mają decydujący dziś wpływ na rujnowanie gospodarki, szczególnie rujnujący jest unijny system handlu emisjami EU ETS. Dla przypomnienia – w roku 2014 cena uprawnień do emisji CO2wynosila 6 Euro/tonę, dziś przekracza 85 Euro/tonę. Prognozy przewidują, że wkrótce osiągnie lub nawet przekroczy 100 Euro/tonę. Ceny opłat za emisje CO2 przekładają się na hurtowe ceny za energię elektryczną, które w 2017 r. wynosiły poniże 200 zł/MWh, a w 2021 r. osiągnęły poziom 500 zł/MWh. Tak drastyczny wzrost cen musiał przełożyć się na cenę, jaką musi zapłacić końcowy konsument. Nie widać nadziei na to, aby ceny zmalały, ponieważ cena uprawnień do emisji CO2 może nadal rosnąć. Wynika to ze spekulacyjnego systemu EU ETS. Zobaczmy, co wpływa na to:
1. Zgoda na kontynuację redukcji gazów cieplarnianych w UE i dalsze kontynuowanie systemu EU ETS po roku 2012. Unijny system EU ETS powstał w 2004 roku i zobowiązywał kraje unijne do redukcji gazów cieplarnianych w ramach protokołu z Kioto w latach 2008-2012. Ponieważ nie było dalej żadnych wiążących zobowiązań międzynarodowych system ten winien przestać obowiązywać w 2012 roku. Ale powstał wówczas unijny cel redukcji gazów cieplarnianych tzw. 3×20, który zobowiązywał do redukcji CO2 w wysokości 20% do roku 2020. Rząd D. Tuska poparł ten projekt, a tym samym dalsze funkcjonowanie systemu EU ETS.
2. Likwidacja od roku 2013 krajowych limitów emisji w ramach EU ETS na rzecz jednolitego limitu unijnego. Zrezygnowano tym samym z odmiennego niż w krajach starej Unii (EU-15) roku bazowego, który obowiązywał Polskę w ramach Konwencji Klimatycznej i Protokołu z Kioto. (Pierwszy Pakiet klimatyczno-energetyczny z 2008 r.). W ramach protokołu z Kioto Polska miała zdefiniowany swój własny cel redukcji CO2 na lata 2008-2012, w którym ustalono rok bazowy na 1988. Trzeba też podkreślić, że w systemie EU ETSw pierwszych dwóch okresach rozliczeniowych w latach 2005- 2007 i 2008- 2012 Polska posiadała własny cel redukcji i limit krajowy. Przydział uprawnień dokonywany był przez poszczególne kraje UE, w tym Polskę dla własnych instalacji w ramach tzw. Krajowego Planu Rozdziału Uprawnień. Niestety, w 2013 roku rząd D. Tuska zgodził się na likwidację krajowych limitów emisji na rzecz jednego limitu dla wszystkich krajów UE. Ponadto przyjął jako rok bazowy 1990 zamiast 1988 r. Ta rezygnacja miał przełożenie na wzrost kosztów energii.
3. W ślad za przyjęciem jednego wspólnego limitu dla krajów UE przyjęto obowiązkowy aukcjoning (obowiązek zakupu wszystkich uprawnień do emisji) dla producentów energii elektrycznej. Musimy przy tym wiedzieć, że w dwóch pierwszych okresach rozliczeniowych w systemie EU ETS, czyli w latach 2005-2007 i 2008- 2012 uprawnienia do emisji były rozdawane bezpłatnie na podstawie Krajowego Planu Rozdziału Uprawnień.
4. Według Projektu KE z 2014 roku od października 2015 r. wdrożono mechanizm MSR (Mechanizm Stabilizacji Rynkowej) do systemu EU ETS. Praktyczne działanie tego projektu rozpoczęło się od roku 2019 i spowodował on następujące efekty: – wzrost ceny uprawnień do emisji CO2; – zmniejszenie przydziału uprawnień do emisji CO2 dla krajów członkowskich. Przez ten mechanizm Polska traci per saldo o. 20 mld zł rocznie; – zmniejszenie przychodów wynikających ze sprzedaży uprawnień.
5. Zgoda na traktowanie uprawnień emisyjnych w systemie EU ETS jako instrumentów finansowych (dyrektywa MIFD II z dnia 15 maja 2014 r.). Do czasu powstania tej dyrektywy uprawnienia do emisji traktowane były jako towar, co umożliwiało obrót nimi wszystkim podmiotom, które takie uprawnienia posiadały. Uznanie uprawnień do emisji za instrumenty finansowe utrudniło obrót emisjami pomiędzy podmiotami gospodarczymi objętymi systemem EU ETS, a dało preferencje instytucjom finansowym. Cena uprawnień emisyjnych jako instrumentów finansowych zaczęła rosnąć i zależała od spekulacji instytucji finansowych. Doszło do paradoksalnej sytuacji, ze koszt uprawnień do emisji zaczął przekraczać koszty wytworzenia energii elektrycznej. A to przełożyło się na cenę energii.
Pozbawienie Polski elektrowni węglowych, wzrost ceny uprawnień do emisji, uderza w naszą gospodarkę i jest wbrew polskiej racji stanu. Politycy, którzy zgadzają się na taki dyktat z Brukseli działają wbrew polskim interesom. Jedynym ratunkiem jest odrzucenie coraz bardziej restrykcyjnej polityki unijnej w tym zakresie.
Ireneusz T. Lisiak, historyk, publicysta, działacz społeczny, pisarz
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.