Złośliwi twierdzą, że prezydent Andrzej Duda zaprosił swojego ukraińskiego kolegę, by choć od niego usłyszeć co tam rozkazał sekretarz Antony Blinken, który ostatnio sporo wojażuje po Europie, zdążył być w Kijowie i Berlinie, ale jakoś nie znalazł czasu, by pojawić się w Warszawie.
Cóż, to prawda, że strona polska o decyzjach Amerykanów czy to w sprawie Ukrainy, czy w wielu innych kwestiach dotykających Polski bezpośrednio – dowiaduje się w najlepszym razie z Tweetów, albo, co gorsza, z mediów. Oczywiście też jednak Wołodomyr Zieleński byłby ostatnim, kogo należy o zamiary amerykańskie pytać, jego pozycja jest bowiem jeszcze bardziej podrzędna, a w dodatku same podstawy jego prezydentury trzeszczą.
Spotkały się zatem dwie marionetki poza podstawowym obiegiem informacji, by co najwyżej pozorować robienie jakiejś dyplomacji i geopolityki, a w najlepszym razie obejrzeć sobie konferencję Blinkena po rozmowach z ministrem Siergiejem Ławrowem.
Wynika z niej zaś przekaz niewesoły dla kijowskiego pajaca. Otóż przykrywając rzeczywistość groźnymi minami Amerykanie dość wyraźnie zakreślili swoje désintéressement wobec pełnowymiarowej wojny na Ukrainie, do której wyraźnie prze ekipa Zieleńskiego. Dopóki więc Ukraina ograniczy się do prowokacji w Donbasie, może jak dotychczas uważać się za rozgrzeszoną przez zachodnich protektorów, oczywiście jeśli nadal będzie za to słono płacić. Gdyby jednak porwano się wprost na Rosję, o pomocy anglosaskiej nie ma co marzyć.
Wynika to też wyraźnie z ostatnich wypowiedzi premiera Borisa Johnsona, który przyciskany przez posłów zapewnił, że w przypadku konfliktu rosyjsko-ukraińskiego brytyjscy żołnierze zostaną natychmiast ewakuowani z Ukrainy. Z kolei brytyjski sekretarz obrony Ben Wallace w swoim artykule opublikowanym na stronie ministerstwa zmuszony był przyznać, że NATO nie podejmie działań na rzecz Ukrainy w przypadku wojny z Rosją, nie chcąc narażać się na „fałszywe zarzuty bycia agresorem”.
Oczywiście, i Waszyngton, i Londyn ubierają to w słowa inaczej, udając, że apelują i ostrzegają Moskwę itd. Ale ponieważ to nie Rosja jest wobec Ukrainy stroną napastniczą, tylko odwrotnie, jasnym też jest, kto jest właściwym adresatem tych ostrzeżeń. Zachód oczywiście nie miałby nic przeciwko temu, żeby walczyć z Rosją do ostatniej kropli krwi ostatniego ukraińskiego żołnierza, jednak nie zamierza narażać żadnego z własnych obywateli. O dziwo zresztą, również Andrzej Duda powstrzymał się przed jakąkolwiek jednostronną deklaracją wysyłania wojsk na Ukrainę, bo takie są, póki co, instrukcje z Waszyngtonu.
Paradoksalnie więc – kijowska junta znalazła się w sytuacji, w której bardzo znaleźć się nie chciała. A przecież jak dotąd szło im jak temu facetowi, który skoczywszy z dziesiątego piętra lecąc w dół cały czas powtarzał sobie: „Jak dotąd – idzie nieźle…!”. Wiedzieliśmy już nawet jak się to wszystko ma zacząć; albo „atakiem przebranych za Ukraińców Rosjan” na… Rosję, albo „upozorowanym przez Rosję ukraińskim atakiem chemicznym” (co było zapewne nawiązaniem do kijowskich prób skażenia Donbasu odpadami radioaktywnymi podczas pierwszej napaści). Słowem – było już zupełnie jasne, że Gliwice leżą teraz gdzieś na wschodzie Ukrainy i jest już tam nawet odpowiednia radiostacja. I co?
Rozpętawszy całą histerię wojenną, podjąwszy zaawansowane przygotowania do prowokacji mającej uzasadnić napaść na Rosję i najazd na republiki ludowe, Zełeński musi się z tego jakoś wyplątać, albo podjąć ryzyko i zanurkować głową w przeręblu, choć już po Jordanie. Cóż, ostatecznie jednak ma wprawę w niedotrzymywaniu obietnic.
W końcu zawsze może powiedzieć, że żartował…
Konrad Stanisław Rękas, dziennikarz, polityk, ekonomista, analityk geopolityczny, samorządowiec, były radny i przewodniczący sejmiku lubelskiego
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.