Prezydent Ukrainy poniósł sromotną klęskę, otwierając drogę do nowej kadencji Petra Poroszenki. W środę w samym centrum Kijowa miało miejsce szokujące wydarzenie, które może być punktem zwrotnym w życiu politycznym Ukrainy. Można je krótko określić mianem „powtórnego przyjścia Petra”. Stołeczny śródmiejski sąd nie zdecydował się na aresztowanie piątego prezydenta kraju, Petra Poroszenki (choć byłoby to zasadne) i zastosował wobec niego najlżejsze z możliwych środków zapobiegawczych, mimo że zarzuty mu postawione dotyczą zdrady państwa.
Od czego się zaczęło? Poroszenko obiecywał niegdyś zakończenie wojny w ciągu dwóch tygodni. To dlatego w 2014 roku wygrał wybory prezydenckie już w pierwszej turze. Obietnicy nie zrealizował. Za to doprowadził kraj do upadku gospodarczego i społecznego.
Pod koniec kadencji Ukraińcy na Poroszenkę albo cicho złorzeczyli, albo żarliwie go nienawidzili. Jako prezydent zlikwidował on wszelkie pole manewru do pokojowego uregulowania konfliktu i pozbawił wszelkich złudzeń co do gospodarczego dobrobytu. Na dodatek on sam i jego otoczenie nieźle zarabiali na wojnie, na dostawach broni i innych towarów z przeznaczeniem wojskowym, bo przecież Poroszenko to nie tylko wielki producent słodyczy, ale też handlarz pojazdami opancerzonymi, kutrami dla marynarki wojennej i innego sprzętu.
Jednocześnie Poroszenko zapoczątkował represje polityczne na skalę, której nigdy wcześniej, od momentu uzyskania niepodległości na Ukrainie nie widziano. Ludzi zamykano w więzieniach nawet na podstawie mglistych podejrzeń, niefortunnych wpisów w mediach społecznościowych, rozmów telefonicznych z kimś z Doniecka i wszelkich kontaktów z Rosją lub obwodami wschodnimi. Autor tych słów spędził rok za kratami i dwa lata w areszcie domowym wyłącznie za to, że jako dziennikarz podpisał umowę autorską z wydawnictwem rosyjskim. Uznano to za „zdradę państwa” i „wspieranie terrorystów”.
Efektem takich rozmiarów niesprawiedliwości, okrucieństwa, korupcji i niechęci do wszelkiego pojednania stało się to, że naród ukraiński zagłosował na Wołodymra Zełeńskiego, który głosił hasła zjednoczenia, wolności, wzywał do równości języków i narodów, mówił o pokoju i walce z korupcją. Stworzył sobie odpowiedni wizerunek, m.in. dzięki roli granej przez siebie w serialu telewizyjnym.
Jednak głosowanie na Zełenskiego było w pierwszej kolejności głosowaniem sprzeciwu. Głosowano nie na niego, lecz przeciwko Poroszence. Jego zwycięstwo było do tego stopnia bezapelacyjne, że po raz pierwszy w historii kraju zdobył pełnię władzy: urząd prezydenta, bezwzględną większość w parlamencie, całkowitą kontrolę nad władzą wykonawczą i ustawodawczą. Żaden z poprzednich prezydentów nie miał takiej władzy.
Jednymi z najważniejszych jego słów, które zapadły w pamięci całego narodu, była wypowiedź pod adresem Poroszenki, która wybrzmiała podczas głośnych debat kandydatów na stadionie. „Jestem dla pana wyrokiem!” – dziarsko krzyknął Zełeński w twarz urzędującego jeszcze prezydenta Ukrainy. Wyrok okazał się uniewinniający. Nie skłamał. Tyle, że wyrok okazał się uniewinniający.
Tuż po swoim zwycięstwie Zełeński zaczął podejmować kroki, na które nie zdecydował się nawet Poroszenko. Jednym dekretem doprowadził do zamknięcia trzech opozycyjnych kanałów telewizyjnych. Próbował rozwiązać Trybunał Konstytucyjny. Zaczął wbrew obowiązującemu prawu nakładać sankcje na obywateli własnego kraju, czyli w istocie wydawać osobiste, pozasądowe wyroki. Poroszenko do takich celów korzystał z podległych mu organów ścigania i uciekał się do fałszowania dowodów. Zełeński nie zawracał sobie nawet głowy takimi formalnościami.
Za czasów Poroszenki pojawiła się praktyka bezpodstawnego oskarżania tysięcy ludzi o wspieranie terroryzmu i zdradę państwową. W Zaporożu pierwszy z tych zarzutów usłyszeli na przykład kierowcy autobusów, którzy wozili z terenów separatystycznych republik emerytów chcących wypłacić swoje uposażania na terytoriach kontrolowanych przez Ukrainę.
W Kijowie dziennikarza Rusłana Kocabę oskarżono o zdradę państwa (kara od 12 do 15 lat więzienia), która miała polegać na tym, że opublikował na YouTube nagranie przeciwko wojnie. Setki ludzi usłyszało wyroki więzienia i więzienia w zawieszeniu za wpisy w mediach społecznościowych, w których wyrażali współczucie dla Donbasu i krytykę władz w Kijowie.
Lekarz z Krymu dostał wyrok 10 lat więzienia za to, że pracował w swoim zawodzie po przyłączeniu półwyspu do Rosji. Przedsiębiorca z Ługańska stanął przed sądem za „terroryzm”, bo dostarczał paliwo dla pogotowia ratunkowego Ługańskiej Republiki Ludowej, dzięki czemu karetki mogły tam jeździć po chorych.
W końcu praktyka wypracowana przez Poroszenkę została wykorzystana przeciwko niemu samemu. Najpierw aresztowali Wiktora Miedwiedczuka, przywódcę opozycyjnej wobec Zełeńskiego Platformy Opozycyjnej Za Życie. Oskarżono go o „wspieranie terroryzmu”, bo w trudnych dla kraju miesiącach 2014 roku, gdy przerwano dostawy węgla z terenów kontrolowanych przez separatystów z Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) i Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL), udało mu się dojść do porozumienia w sprawie wznowienia tych dostaw. Dzięki temu zdołano uratować kraj przed wyłączeniami prądu i ogrzewania w zimie, czyli przed prawdziwą katastrofą. Miedwiedczuk trafił za to do aresztu domowego, a wcześniej zamknięto należące do niego kanały telewizyjne.
Wszystko to działo się z wielką pompą i przy zapewnieniach władz, że posiadają żelazne dowody na „zdradę państwa”. „Zdradą państwa”, jak się okazuje, było to, że Miedwiedczuk uchronił kraj przed zamarznięciem. Już wtedy prokurator generalny i Zełeński dawali do zrozumienia, że na nim się nie skończy, bo przecież dostawy węgla do państwowych elektrowni nie mogły odbywać się bez zgody prezydenta.
Przed Nowym Rokiem byłemu prezydentowi próbowano przedstawić zarzuty „zdrady państwa” i „terroryzmu” w sprawie Miedwiedczuka. Ale Poroszenko od razu kupił bilet na samolot do Turcji, a stamtąd poleciał do Warszawy, gdzie przez miesiąc odbywał spotkania z drugorzędnymi politykami europejskimi. Ludzie Zełeńskiego trąbili, że Poroszenko uciekł od odpowiedzialności.
Rano 17 stycznia były prezydent przyleciał do Kijowa, gdzie czekało na niego kilka tysięcy jego zwolenników. Zrozumiał, że jeśli wsadzą go nawet na krótko za kraty w tej sprawie, zyska wizerunek męczennika i człowieka walczącego z władzą, której notowania radykalnie spadły w porównaniu z rokiem 2019 i debatami na stadionie, na których przy rozentuzjazmowanych tłumach Zełeński wykrzyczał mu „Jestem dla pana wyrokiem!”.
Sąd w tym dniu nie zdecydował o żadnych środkach zapobiegawczych dla Poroszenki, choć mógł to zrobić bez problemu. Prokuratorzy od Zełeńskiego żądali aresztu i rekordowej dla Ukrainy kaucji w wysokości miliarda hrywien. Zarzut był przecież wyjątkowo poważny, a pozostali podejrzani albo siedzą w aresztach, albo są pod stałym dozorem w ramach aresztu domowego.
Wreszcie w środę, 19 stycznia sąd nieoczekiwanie wypuszcza Poroszenkę stosując najlżejszy z istniejących środek w postaci jego osobistej deklaracji. A przecież nawet za kradzież motoroweru czy udział w ciężkiej bójce można trafić do aresztu, a tu mamy „terroryzm” i „zdradę państwa”, straty w wysokości setek milionów hrywien i podejrzany jest na wolności!
Po wyjściu do swoich zwolenników odrodzony niczym Feniks z popiołów Poroszenko oświadczył, że konieczne są przedterminowe wybory parlamentarne i prezydenckie. W czasie rozprawy wyśmiewał publicznie Zełeńskiego tak, jak wyśmiewa się tylko przeciwnika przegranego i niegodnego szacunku.
Co to oznacza? Zełeński po raz kolejny wygląda na kompletnego słabeusza, w zasadzie na polityczne zero, i to słowa nie moje, lecz zwolenników Poroszenki. Wkrótce sąd wypuści na wolność Miedwiedczuka i tym samym dwa zainicjowane przez prezydenta procesy polityczne całkiem się rozsypią, a miejscowe elity pobiegną z pokłonami: jedni do Poroszenki, inni do Miedwiedczuka.
Po spektakularnej, zadziwiającej porażce prześladowań Poroszenki nikt już nie uwierzy, że Zełeński ma jakąkolwiek rzeczywistą władzę. Notowania partii Poroszenki i Miedwiedczuka praktycznie zrównały się z notowaniami partii Zełeńskiego, zaś poparcie dla niego znalazło się na poziomie wydawałoby się całkowicie zniszczonego już politycznie byłego prezydenta.
Poroszenko, którego w 2019 roku nie akceptowały bądź wręcz nienawidziły ¾ społeczeństwa, po triumfalnym powrocie do kraju i klęsce prokuratury Zełeńskiego, odbudował swoją pozycję. Jego poparcie będzie nadal rosło i niedługo obecny prezydent spadnie najpierw na drugie, a następnie na trzecie miejsce w sondażach. Nie wiadomo, czy Poroszence uda się wygrać wybory. Jest jednak oczywistym faktem, że Zełeński przegrał już wszystko. Jemu bije już dzwon.
Wasilij Murawicki, dziennikarz, politolog, uwięźniony na Ukrainie pod pretekstem «zdrady państwa»
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.