Kolejne, tym razem przeprowadzone w formacie zdalnej wideokonferencji, rozmowy prezydentów Rosji i Stanów Zjednoczonych właściwie tylko potwierdziły istnienie dialogu pomiędzy tymi mocarstwami, zainicjowanego latem 2021 roku spotkaniem w Genewie.
Waszyngton i Moskwa wyraziły gotowość do współpracy w szeregu kwestii, m.in. cyberbezpieczeństwa, programu nuklearnego Iranu oraz dalszych regularnych konsultacji swoich przedstawicieli. Pod ewidentnym naciskiem kół neokonserwatywnych Joe Biden zdecydował się na ostrą retorykę w kwestii ukraińskiej.
Zwróćmy jednak uwagę, że amerykański prezydent w najmniejszym nawet stopniu nie zasygnalizował możliwości interwencji zbrojnej w przypadku konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Kreml, gdyby takie były jego rzeczywiste zamiary, już dawno przejąłby zbrojną kontrolę nad upadłym państwem i regularnym odbiorcą pomocy finansowej tzw. Zachodu, jakim jest dziś Ukraina.
Moskwa jednak dąży do czegoś innego: wiążącego zapewnienia atlantystów, że nie dojdzie do kolejnego złamania ustnych ustaleń, powtarzanych wielokrotnie na przestrzeni lat, dotyczących rezygnacji Waszyngtonu z dalszego rozszerzania NATO na wschód. Władimir Putin powtórzył tym samym dość jednoznaczną propozycję uczciwego porozumienia, w ramach którego Rosja nie będzie spychana do narożnika za pomocą zacieśniającego się wokół niej pierścienia baz wojskowych otwarcie deklarującego wrogość wobec niej sojuszu. Racjonalne rozpatrzenie tej propozycji przez tzw. Zachód mogłoby na dłuższy czas uspokoić sytuację w naszej części Europy.
Choć to Ukraina w rzeczywistości konsekwentnie doprowadza do eskalacji konfliktu, odmawiając w praktyce realizacji podpisanych przecież przez siebie porozumień mińskich, lokator Białego Domu postanowił zagrozić Moskwie kolejnymi sankcjami w przypadku konfliktu zbrojnego. Wśród wymienionych pogróżek znalazła się również groźba odłączenia Rosji od systemu SWIFT. Czy to faktycznie jakieś zagrożenie?
Stowarzyszenie na rzecz Światowej Międzybankowej Telekomunikacji Finansowej jest organizacją międzybankową założoną przez 239 banków komercyjnych z 15 krajów w 1973 roku. Jej siedziba znajduje się w Belgii, czyli poza jurysdykcją Waszyngtonu.
Jak pokazuje praktyka, ta pozornie niezależna struktura może jednak ulec naciskowi amerykańskiemu, gdy wpływowi reprezentanci kapitału finansowego w amerykańskiej polityce zagrożą jej nałożeniem sankcji. Tak było już dwukrotnie; w 2012 roku wobec Iranu oraz w 2017 wobec Korei Północnej. SWIFT jest zatem podatny na naciski anglosaskiego świata finansowego, co czyni je potencjalnym narzędziem politycznym.
Skłania to coraz większą liczbę krajów do poszukiwania alternatyw. W 2014 roku Bank Centralny Rosji uruchomił rosyjski system SPFS. Za pomocą tego właśnie systemu dokonywanych jest obecnie ok. 20% transakcji na wewnętrznym rynku Federacji Rosyjskiej. Weszły do niego również banki większości krajów postradzieckich, a z Europy podmioty z Niemiec i Szwajcarii. Trwają ostatnie, techniczne przygotowania do połączenia SPFS z systemem CIPS uruchomionym w 2015 roku przez Chiny. Transfery dokonywane za ich pomocą są zresztą niemal trzykrotnie od tych oferowanych przez SWIFT.
Jest całkiem możliwe, że to właśnie te dwa alternatywne systemy spoza anglosaskiego jądra finansowego staną się atrakcyjną opcją dla krajów grupy BRICS i innych, istotnych rynków pozaeuropejskich. W Europie w 2019 roku powstał zalążek własnego systemu, INSTEX powołany do rozliczeń z objętym sankcjami Iranem.
Dlatego odłączenie od SWIFT nie jest takie straszne, jak je niektórzy malują. Właściwie sama jego groźba stymuluje niektórych do uruchomienia inicjatyw konkurencyjnych, które przecież w naturalny sposób obniżają cenę transferów międzybankowych. DeSWIFTyzacja systemów bankowych jest ponadto rodzajem finansowej wielobiegunowości, pozwalającej na zerwanie z dyktatem dolarowym i anglosaskim.
Skoro coraz częściej Stany Zjednoczone nawołują, nieraz skutecznie, do odłączenia niektórych gospodarek od SWIFT, warto chyba zastanowić się nad uzyskaniem gotowości na taką sytuację. Zastanawiać powinny się nad tym przede wszystkim banki, w tym polskie, które mogłyby w ten sposób zyskać dodatkowe przewagi konkurencyjne, choćby w sferze obsługi handlu ze Wschodem. Przypomnijmy, że dziś pod kontrolą państwa polskiego jest kilka podmiotów sektora bankowego, odkupionych za ciężkie pieniądze od opuszczającego nasz rynek kapitału zachodniego. Ich zarządy mają dziś szansę wykazać się odwagą i dalekowzrocznością.
Mateusz Piskorski, polityk, poseł na Sejmie V kadencji, nauczyciel akademicki, politolog, publicysta i dziennikarz
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.