Wszystko skończyło się dobrze, kolejna gazowa wojna nie wybuchła. Podgrzewanie atmosfery i wezwania do „postawienia się” rosyjskiemu dostawcy zostały przez Mołdawię zignorowane. Wybrano pragmatyczny, racjonalny model współpracy, oparty o korzyści ekonomiczne. I wykorzystanie posiadanych atutów politycznych. A niektórym wydawało się, że wszystkie karty są po jednej stronie.
Mołdawia, niewielkie państwo między Rumunią a Ukrainą, pęknięte jeszcze przy rozpadzie ZSRR i od tego czasu podzielone na większą część prawobrzeżną (od Dniestru), która jest uznawana oficjalnie jako państwo Mołdawia (niepoprawnie Mołdowa) oraz lewobrzeżną część – Naddniestrze. To zbuntowany obszar, głównie zamieszkały przez Rosjan, mocno kiedyś uprzemysłowiony, ciągnący się wąskim pasem wzdłuż malowniczego Dniestru. Stacjonują tam od 30 lat rosyjscy siły pokojowe, chroniące ten historycznie odrębny od Besarabii region przed przymusowym włączeniem do Mołdawii. To jeden z największych „zamrożonych konfliktów” przestrzeni postradzieckiej.
Jednak przez 30 lat antagonizmy trochę przygasły. Obie części państwa starają się nie podkręcać konfliktów, które prawie 30 lat temu doprowadziły do wojny. Jednym z czynników spajających oba brzegi Dniestru jest gaz ziemny. „Od zawsze” dostarcza go tam Rosja i to do obu części kraju jednocześnie, wspólnymi rurociągami, obsługiwanymi przez „Mołdowa Gaz”. Ten monopolista, obsługujący zaledwie 740 tysięcy odbiorców, utworzony w 1999 r., jest w połowie własnością Gazpromu, ale także państwowe agencje tak Mołdawii jaki i Naddniestrza.
W czasie gazowego kryzysu rząd nowej pro-zachodniej pani prezydent Mai Sandu zachował się racjonalnie. Choć na początku wygłaszał standardowe hasła o potrzebie uniezależnienia się od rosyjskiego gazu, stawiano też warunki nie do spełnienia: krótki kontrakt terminowy z bardzo wysokimi upustami cenowymi, co przy tej koniunkturze na rynku było skazane na porażkę. Wszystko zmierzało do konfrontacji, jednak zbliżał się koniec kontraktu i jednocześnie gwałtownie rosły ceny gazu na europejskim rynku. Mołdawianie skosztowali też, jak smakuje europejski rynek, do którego ich tak intensywnie zachęcano w Brukseli i Kijowie.
Żeby pokazać, że mają alternatywę, zaczęto kupować gaz na aukcjach. Jednak były to mikroskopijne ilości (1/4 potrzeb kraju), a poza tym niebotycznie drogie – powyżej tysiąca dolarów za 1000 m3. A Gazprom w październiku dostarczał gaz wg notowań rynkowych po 790 dolarów. Więc smak dywersyfikacji okazał się dość gorzki, zapachniało kryzysem i niebotycznymi podwyżkami dla odbiorców… Wtedy politycy z najwyższej półki zaangażowali się poważnie w problem.
I odnieśli sukces, przekształcając własną słabość, uzależnienie do skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, brak zasobów finansowych i siły nabywczej gospodarki – w narzędzie osiągnięcia lepszych warunków od dostawcy. Polityka odgrywa wtedy kluczową rolę, zdecydowano się więc na jedyne „ustępstwo” – nie niszczyć ukształtowanego przez 30 lat status quo. Nie wysadzać w powietrze zamrożonego konfliktu, który zdążył się przekształcić w stan, z którym wszystkim się jakoś daje żyć.
Mołdawia podpisała z Gazpromem nowy kontrakt, na bardzo dobrych dla odbiorcy warunkach. Formuła cenowa, dużo wcześniej wynegocjowana przez poprzedni, pro-rosyjski rząd, unikalna i niezwykle korzystna, została tylko w niewielkim stopniu pogorszona. Zamiast rynkowego 1000 dolarów, w listopadzie cena wynosiła 450 USD. Spłata narosłych przez lata długów lewobrzeżnej Mołdawii za gaz (ponad 700 milionów dolarów) została odsunięta w czasie, do dalszych negocjacji.
Potężnego zadłużenia prawobrzeżnego Naddniestrza (4,5 miliarda dolarów) w ogóle nie rozpatrywano. Ten problem pozostanie na głowie Gazpromu, bo to oczywista forma finansowego wspierania zbuntowanej republiki przez Rosję.
Wnioski są oczywiste – środkowa i wschodnia Europa, gdzie dominuje rosyjski gaz, może kupować gaz bezpośrednio od Rosji, starając się wytargować jak najlepsze warunki (przykład Viktora Orbána), albo kupować gaz od pośredników (przykład: Ukraina). Ten drugi wariant jest znacznie droższy. Mołdawia podała do wiadomości, że przez 14 miesięcy (do końca 2022 r.) kraj zaoszczędzi na różnicy między europejskimi rynkami a cenami Gazpromu – aż 405 milionów dolarów.
Andrzej Szczęśniak, specjalista ds. energetyki, zwłaszcza bezpieczeństwa energetycznego, ekonomista, publicysta polityczny i naukowo-popularny
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.