W swoim poprzednim artykule opisałem, kto naprawdę zafundował nam drogi gaz. Przyjrzyjmy się, jak cenowy kryzys rozegrał główny oskarżony, czyli „Gazprom i Putin”.
Przede wszystkim Gazprom wywiązuje się z zobowiązań kontraktowych. To podstawa – umowy trzeba wypełniać, gaz dostarczać w zamówionych ilościach. Ale jednocześnie sprawę stawiono jasno: potrzeby rosyjskie stoją na pierwszym miejscu. Zużycie w Rosji po okresie zapaści rośnie szybko (o 9%), więc priorytetem jest zabezpieczenie gazu na zimę, a potem dopiero można pomyśleć o Europie.
Rosja wskazała też winnego, kto nie zapewnia Europie bezpieczeństwa dostaw gazu. I zrobił to osobiście prezydent Putin, informując że to Ameryka zmniejszyła dostawy LNG, przesuwając je do Azji, gdzie są dużo większe zyski. Rzeczywiście, w lecie i na jesieni dostawy LNG z USA do Europy zmalały gwałtownie. A Gazprom nie miał sobie nic do zarzucenia w zaopatrzeniu zagranicy, w tym roku zwiększył tak wydobycie (o 17%), jak i eksport (o 13%).
I w ten sposób znowu gwarantem zwiększenia dostaw okazał się Gazprom, dokładnie jak podczas szalonego ataku mrozów w lutym 2018 r. Inni dostawcy nie dysponują po prostu takimi rezerwami. Ale tym razem Gazprom niechętnie reagował na wezwania, by zalać Europę gazem i obniżyć w ten sposób ceny. Wręcz przeciwnie – latem i jesienią Rosja rozgrywała na swoją korzyść szalejące na niespotykanych nigdy dotąd wysokościach ceny gazu.
Oczekiwano dopuszczenia do eksploatacji Nord Stream 2, który już od października stał w pełnej gotowości do dostaw i prezydent Putin gwarantował: gaz może popłynąć następnego dnia po zgodzie urzędu. Ale w Unii trwały ciągle walki, by wyeliminować głównego dostawcę gazu do Europy, i dopuszczenie Nord Stream 2 do eksploatacji odłożono do przyszłego roku.
Oprócz ilości eksportu, Gazprom rozgrywał także trasy przesyłu. Przez cały czas intensywnie pracował Nord Stream 1, nawet ponad swoje znamionowe moce. Ale o tym media milczały jak zaklęte, milczał też Gazprom czy szwajcarska spółka. Nie chciały psuć efektów gry medialnej, podkręcającej nastroje na giełdach. Dokładnie odwrotnie postępowano z tranzytem przez Polskę i Ukrainę. Choć przesyły są już niewielkie, medialnie nagłaśniano odmowę ich zwiększenia.
Ukraińska trasa jest opłacona do końca 2024 r., ale i tu Gazprom zmniejszał przesył nawet poniżej połowy (do 50 mln m3/dziennie, choć ma opłacone 109 mln). Polski odcinek Jamału, bardzo słabo wykorzystywany, miał nawet dni, gdy zamiast eksportować do Niemiec, importowano już nie wirtualnie, lecz fizycznie… gaz z Nord Streamu. Wszystko to podkręcało kolejną falę podwyżek cen na giełdach.
W efekcie tej gry Gazprom zarabia ogromne pieniądze, w pierwszym półroczu odniósł rekordowe zyski – 10 miliardów dolarów. To potężne pieniądze, szczególnie w porównaniu ze stratą 3 miliardów rok wcześniej. Jesienią dochody wraz z cenami eksportu rosły, ale najlepsze czasy jeszcze przed Gazpromem. Gdy we wrześniu eksportował po gaz 308 USD, to już w październiku cena rynkowa eksportu na bazie poprzedniego miesiąca wzrosła do 790 USD. Więc dochody z eksportu, które podskoczyły trzykrotnie wobec poprzedniego roku, będą jeszcze większe.
Można powiedzieć, że wszelkie kary nakładane na Rosję, nawet blokowanie rurociągu Nord Stream 1 (ograniczenie przesyłu przez OPAL do połowy mocy), jak i wstrzymanie drugiej jego nitki – to wszystko zwróciło się Rosjanom w horrendalnie wysokich cenach gazu. Mogą więc teraz wzdychać „trwaj chwilo, jakże jesteś piękna!”.
Rosji udało się także politycznie rozegrać ten kryzys na własną korzyść. Flirtując z rynkami finansowymi – autorami i manipulatorami tego kryzysu – podtrzymano niewiarygodnie wręcz wysokie ceny. A jednocześnie budowano wizerunek wiarygodnego partnera Europy, który wywiązuje się z zobowiązań. I jeśli nie szkodzi własnym interesom, to gotów także pomóc partnerom. 27 października, gdy już widać było, że trend wzrostu cen gazu się wyczerpał, prezydent Putin wydał polecenie Gazpromowi, by zapełnił swoje magazyny w Europie. Oczywiście po napełnieniu rosyjskich, i po dodatkowych kilku dniach oczekiwania na swoją kolej… Duża sztuka.
Andrzej Szczęśniak, specjalista ds. energetyki, zwłaszcza bezpieczeństwa energetycznego, ekonomista, publicysta polityczny i naukowo-popularny
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.