Rok temu przeżywaliśmy drugie uderzenie lockdownowej recesji. Wiosną nadszedł postcovidowy boom, a lato przyniosło szalejącą inflację. Teraz pojawiły się sygnały, że rok 2022 może przynieść recesję albo przynajmniej poważne spowolnienie wzrostu polskiej gospodarki.
Procesy gospodarcze zachodzą cyklicznie – wystarczy spojrzeć na długoterminowy wykres dynamiki PKB lub inflacji. Klasyczny cykl koniunkturalny obejmuje cztery fazy: ożywienie, boom, spowolnienie oraz recesję. Ale nie w każdym cyklu muszą się pojawić wszystkie cztery. Niekończenie są też one regularne, a czas trwania poszczególnych faz może być różny.
Wiosną ’20 zarządzony w Polsce i w większości krajów świata lockdown pogłębił trwające już spowolnienie gospodarcze i doprowadził do najsilniejszej recesji po II wojnie światowej. Zniesienie administracyjnych restrykcji zaowocowało potężnym ożywieniem w miesiącach letnich, a powrót do polityki lockdownów jesienią i zimą przyniósł drugie uderzenie recesji.
Ten konsumpcyjny boom trafił na ścianę ograniczeń podażowych, dodatkowo wzmocnionych lockdownami, podczas których wiele przedsiębiorstw ograniczyło skalę działalności lub po prostu wypadło z rynku. Stąd wziął się wystrzał inflacji, która w Polsce wzrosła z 2,4% do blisko 7%, a niedługo niemal z pewnością sięgnie 8% lub nawet więcej. A wszystko to przy aprobacie głównych banków centralnych, które wciąż trzymają stopy procentowe na zerze i codziennie „drukują” miliardy euro i dolarów.
Na dłuższą metę gospodarka nie jest w stanie funkcjonować w stanie narkotycznego upojenia monetarną heroiną. „Kłusująca” inflacja jest dla nas sygnałem, że na rynku zbyt wiele pieniędzy goni zbyt małą ilość dóbr. A tych ostatnich nie da się dostarczyć więcej z dnia na dzień – wyprodukowanie czegokolwiek nie jest tak proste jak zwiększenie ilości pieniądza w obiegu. Już teraz rosnące ceny uderzają w nastroje konsumentów i ich skłonność do wydawania pieniędzy, ograniczając realną dynamikę konsumpcji – jednej z głównych składowych produktu krajowego brutto.
Niedługo to samo może stać się z inwestycjami przedsiębiorstw. Ceny dóbr inwestycyjnych przecież też nie stoją w miejscu, a niedobory maszyn czy urządzeń (np. samochodów czy elektroniki) wstrzymują zarówno bieżącą produkcję jak i procesy inwestycyjne. To sytuacja, w której podaż pieniądza (a właściwie kredytu) rośnie szybciej od możliwości produkcyjnych gospodarki. Dodajmy jeszcze do tego nakręcającą się spiralę płacowo-cenową i rosnącą pozycję przetargową pracownika, a receptę na kryzys gospodarczy mamy gotową.
W „normalnym” cyklu koniunkturalnym taka sytuacja już dawno wywołałby reakcję bankierów centralnych, którzy widząc opisane powyżej zjawiska, zabraliby się do wykonywania swojej pracy. Czyli szybkiego podnoszenia stóp procentowych i wycofywania się z błędnych i mocno przesadzonych decyzji z wiosny ’20. Ci jednak od dekady działają pod polityczną i lobbystyczną presją i zawsze są spóźnieni w swoich decyzjach o porzuceniu skrajnie ekspansywnej polityki monetarnej.
Jednak nawet na tym froncie w ostatnich miesiącach zaszły poważne zmiany. Od czerwca stopy procentowe idą w górę w krajach rozwijających się. W naszym regionie cenę pieniądza ostro podnoszą Czesi i Węgrzy. I nawet pełna bezrefleksyjnych „gołębi” polska Rada Polityki Pieniężnej w październiku weszła na ścieżkę mocnych podwyżek stóp procentowych. Rynek długu wycenia, że w perspektywie następnych kilku miesięcy Wibor wzrośnie do 3,2%.
Oznacza to, że w cenach są podwyżki stawki referencyjnej o jakieś 200 pb. do połowy 2022 roku. Wtedy to też według rynkowych spekulacji amerykańska Rezerwa Federalna ma zakończyć program skupu obligacji (QE) i dokonać pierwszej podwyżki stóp procentowych w USA. Zatem bazując na oczekiwaniach rynkowych można powiedzieć, że ostre zacieśnienie polityki monetarnej jest już uwzględnione w cenie długu.
Potwierdzeniem obaw recesyjnych jest sygnał, jaki niedawno wysłał nam właśnie rynek długu. Doszło tam do tzw. inwersji krzywej terminowej. Czyli sytuacji, gdy rentowność skarbowych obligacji 2-letnich była wyższa niż 10-letnich. Zwykle jest odwrotnie – tj. papiery długoterminowe przynoszą wyższą rentowność niż krótkoterminowe, co wynika przede wszystkim z wyższego ryzyka kredytowego liczonego dla długiego okresu czasu (prędzej pożyczmy rządowi pieniądze na 2 lata niż na 10 lat).
Reasumując, polska gospodarka wpadła w inflacyjny szok i jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę ze wszystkich jego konsekwencji. Potężny zeszłoroczny zastrzyk „płynności” ze strony NBP i innych banków centralnych dał o sobie znać, wywołując inflację niewidzianą od dekad i wytrącił z równowagi nie tylko polską gospodarkę. W gospodarce proces przywracania owej równowagi nazywamy „recesją”, która w nadchodzących kwartałach może stać się nowym tematem numer jeden.
Krzysztof Kolany, ekonomista, analityk rynków finansowych, główny analityk portalu Bankier.pl
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.