SECTIONS
REGION

Katastrofa dyplomacji: dlaczego Polska nic nie znaczy

Reakcje władz Polski na kryzys migracyjny wskazują na rosnące oderwanie rządzących od rzeczywistości i brak zrozumienia istoty dyplomacji. Politycy w coraz większym stopniu sprawiają wrażenie, jakby nie tylko nie mieli żadnego pomysłu, ale również wpływu na rozwiązanie kryzysu. Przy okazji zaś udaje się MSZ obrazić… prezydenta Turcji.

Rzecznik MSZ Łukasz Jasina zapytany o rozmowę kanclerz Niemiec Angeli Merkel z Aleksandrem Łukaszenką stwierdził, że “my jednak tego człowieka za prezydenta nie uznajemy”. “Wiemy, co on tak naprawę robi, wiemy, że żaden kompromis niewiele nam daje. To kwestia dokonywania wyborów – my dokonaliśmy takiego, a nie innego wyboru, jeżeli chodzi o komunikowanie się z Białorusią, Angela Merkel innego” – dodał.

Z kolei wicedyrektor rządowego Ośrodka Studiów Wschodnich Wojciech Konończuk na Twitterze wprost napisał: “Niezależnie od tego, kto do kogo zadzwonił, to reżim w Mińsku osiągnął jeden ze swoich celów – zmusił Berlin do negocjacji i uznania go de facto. I jest to zła wiadomość”.

Jak się okazuje, nie tylko rozmowy z Łukaszenką budzą sprzeciw Warszawy. Szef Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta RP Jakub Kumoch w czasie briefingu dla dziennikarzy po spotkaniu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego z ledwie skrywanym lekceważeniem odniósł się do rozmów kanclerz Niemiec z prezydentem Rosji, a na Twitterze poinformował, że prezydent RP odradzał swoim rozmówcom na Zachodzie rozmowy z Putinem.

Z wypowiedzi przedstawicieli władz wynika więc jednoznacznie, że Polska jest przeciwna rozmowom zarówno z Łukaszenką, jak i z Putinem. Jest to jednak dość oryginalny punkt widzenia.

Dyplomacja polega na tym, że rozmawia się zawsze, a im gorsze i bardziej napięte są relacje, tym intensywniejsze są rozmowy. Z Rosją na temat kryzysu migracyjnego na naszej granicy rozmawiały już Niemcy, Francja i Stany Zjednoczone. Albo więc polską dyplomacją rządzą ludzie, którzy odkryli nowy, do tej pory nieznany przepis na jej uprawianie i jego istotą jest brak rozmów, a Waszyngton, Berlin i Paryż nie mają pojęcia o dyplomacji, albo nie ma pojęcia jednak o tym Warszawa.

Co ciekawe, ledwie kilka dni wcześniej, 11 listopada, rzecznik MSZ w wywiadzie dla radia Echo Moskwy pytany o to, czy skoro Angela Merkel rozmawiała z Władimirem Putinem na temat kryzysu na granicy, to czy również Polska może zainicjować taki kontakt ze stroną rosyjską, stwierdził, że “oczekujemy sygnału ze strony Siergieja Ławrowa”.

Biorąc więc pod uwagę ten wywiad nie sposób stwierdzić, czego Polska chce i czy jest przeciwna rozmowom z Moskwą, czy też jest “za”, ale oczekuje, by to Rosja poprosiła nas o rozmowę. A może też może Pałac Prezydencki jest “przeciw”, a MSZ za?

Dezawuowanie dyplomacji zapewne ma na celu ukrycie tego, że Polsce, która nie ma żadnych kanałów komunikacji ani z Moskwą, ani Mińskiem, pozostało już jedynie fizyczne pilnowanie granicy. Stanowisko sprowadzające się do tego, by nie rozmawiać, nie jest jednak jedynym problemem. Znacznie większym jest to, że przy okazji najważniejsi urzędnicy wprost informują świat, że z Polską nie liczą się już nawet sojusznicy.

Nawet zakładając, że Polska miałaby rację, a dialog nie miałby sensu, to Warszawa nie powinna wprost dystansować się od działań dyplomatycznych głównych mocarstw Zachodu. Jeśli bowiem prezydencki urzędnik na Twitterze wprost sugeruje, że Andrzej Duda odradzał rozmowy z Władimirem Putinem, to tym samym do świata poza oczywistą konstatacją, że to nie Polska prowadzi dyplomację, trafia jeszcze jeden sygnał – mocarstwa zachodnie ignorują rady polskiego prezydenta.

Z oświadczeń rzecznika MSZ świat dowiaduje się z kolei, że mocarstwa nie słuchają nas również w odniesieniu do kontaktów z Białorusią, czyli państwa, co do którego sami siebie nazywamy “ekspertem”. Gdyby mająca interes w osłabianiu Polski Rosja informowała, że prezydent RP i polska dyplomacja się nie liczą, byłoby to logiczne. Fakt, iż wskazują na to polscy urzędnicy, jest czymś zupełnie niebywałym.

Oryginalne są też polskie debaty o sankcjach wobec Białorusi. Z jednej strony powtarzana jest fraza, że mają one uderzyć w “reżim” i nie mogą być skierowane przeciwko narodowi białoruskiemu, a z drugiej planowane sankcje gospodarcze daleko już wykraczają poza zamrażanie aktywów i zakaz podróży do państw UE dla urzędników reżimu.

Sankcje takie z założenia mają uderzać w gospodarkę Białorusi, a tym samym w społeczeństwo. Ich sens oparty jest na kalkulacji, że gwałtowne pogorszenie poziomu życia może doprowadzić do wybuchu społecznego, co z kolei może doprowadzić do obalenia Łukaszenki. Problem polega na tym, że Polska – nie mając żadnych kontaktów ani w Moskwie, ani w Mińsku i będąc ignorowana przez Zachód – nie będzie miała większego wpływu na to, kto wówczas zastąpi Łukaszenkę.

Jeśli stanie się to na mocy decyzji Putina, to nie będziemy mieć niczego do powiedzenia. Jeśli w efekcie pałacowego zamachu stanu, to również nie, gdyż nie mamy kontaktów z reżimem. Jeśli w wyniku rewolucji, to więcej do powiedzenia od nas będzie miała Moskwa, która kilka lat temu, gdy my akurat zaprzestaliśmy wspierać prozachodnią opozycję, sama zaczęła tworzyć opozycję prorosyjską.

Jeśli zaś nowy władca Białorusi wyłoni się na mocy kompromisu Zachodu z Rosją, to Zachód – widząc, że Polska w ogóle nie chce rozmawiać z Moskwą – nas nie doprosi do rozmów.

We wspomnianym wyżej wywiadzie dla radia “Echo Moskwy” Łukasz Jasina na pytanie, czy polscy pogranicznicy strzelali do migrantów odpowiada, że “nie było jeszcze konieczności, by to robić”. “Nasi pogranicznicy jeszcze nie strzelali” – dodaje. W dalszej części rozmowy Jasina snuje rozważania o wymianie ognia na wypadek działań białoruskich służb granicznych, ale fraza o tym, że “jeszcze nie strzelano” pada po raz pierwszy w odpowiedzi na pytanie o migrantów.

Sformułowanie, że polscy pogranicznicy “jeszcze nie strzelali” do migrantów to – gdyby w istocie doszło do wymiany ognia i gdyby choć jeden migrant stracił życie w wyniku użycia broni przez polską stronę – przepis na katastrofę wizerunkową już nie tylko polskiej dyplomacji, ale w ogóle Polski.

Radio Echo Moskwy jest co prawda radiem opozycyjnym, ale rosyjska propaganda z całą pewnością skorzystałaby z tego nagrania, by udowodnić, że Polska nie wykluczała otwierania ognia do migrantów.

We wspomnianym wywiadzie pada jeszcze jedno, charakterystyczne dla stylu uprawiania dyplomacji przez PiS stwierdzenie. “Łukaszenko szantażuje Unię Europejską, by UE dała mu pieniądze na tych ludzi. Wydaje mu się, że jest Erdoganem, ale nim nie jest” – mówi Jasina.

Użycie sformułowania, w którym Łukaszenko jako szantażysta porównany jest do prezydenta Turcji w sytuacji, w której władze PiS usiłują przecież rozwijać strategiczny sojusz z Turcją, jest czymś w dyplomacji niesłychanym. Określenie takie nigdy nie powinno paść z ust nikogo z MSZ. Jak się jednak okazuje, padło i to w radiu, którego w Moskwie słucha cały korpus dyplomatyczny.

Witold Jurasz, politolog, prezes Ośrodka Analiz Strategicznych

Źródło

Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.