Obserwując polityczne zmagania w naszym kraju nasuwają się porównania z zastojem wojny pozycyjnej. Pomimo dużych wysiłków czynionych przez opozycję, która przecież musi atakować aby zdobyć szanse na odbicie władzy w kraju, pozycje na tym froncie, mierzone przez liczne sondaże, od dłuższego czasu są stabilne.
PiS trochę stracił na skutek zamieszania wokół tzw. strajku kobiet, ale w końcu temat się wypalił, aktywność zamarła, siły i pomysły się wyczerpały. Na dodatek, przeprowadzane, w ramach tych niepokojów, ataki na kościoły pozbawiły protesty poparcia normalnych, centrowych wyborców, którzy odwrócili się od wspierania lewicowych radykałów. W następstwie tego, gdy na placu walki zostali już tylko aktywiści wywrotowych lewackich organizacji, utrzymywanych głównie przez zagraniczne granty i duże miasta, rządzone przez PO, cała sprawa się zakończyła. Ta ofensywa nic nie dała i okazała się ślepą uliczką, gdyż radykalizm nie jest nigdzie metodą na uzyskanie większościowego poparcia, a szczególnie w Polsce.
Potem winę za brak sukcesów opozycji zaczęto zrzucać na kierownictwo PO, które oskarżano o nieudolność, brak pomysłów, marazm i utratę inicjatywy. W końcu niektórzy w to uwierzyli i zaczęli liczyć, że powrót Tuska do polskiej polityki doprowadzi wreszcie do zmiany, która zatrzyma degradację PO. Początkowo faktycznie obserwowano tzw. efekt Tuska, który polegał na znacznym podniesieniu się notowań tej partii, ale odbyło się to głównie kosztem ugrupowania Polska 2050, którym kieruje Szymon Hołownia. Lecz niedługo potem znowu nastąpiła stabilizacja i oczekiwanego przesilenia Tusk nie zapewnił.
W ostatnim tygodniu, w związku, z orzeczeniem TK w sprawie wyższości Konstytucji nad prawem unijnym, opozycja znowu próbowała zaktywizować swoich zwolenników i wyprowadzić ich na protesty. Z pozoru, warunki powinny jej sprzyjać, gdyż, jak zawsze wskazywały sondaże, duża przewaga wyborców, nawet około 80 proc, opowiada się za obecnością Polski w UE. Jednak czym innym jest akceptacja przynależności do Unii, a czy innym faktyczne odrzucenie zapisów Konstytucji i zgoda na zarządzanie krajem przez unijne instytucje, czyli rezygnacja z suwerenności. Tutaj rozkład opinii jest już zdecydowanie inny. Według sondażu United Surveys dla Dziennika Gazeta Prawna z 8 października, tylko 43,4 proc respondentów ocenia źle decyzję TK w sprawie nadrzędności Konstytucji nad prawem unijnym, zaś jeszcze mniej, bo 42,8 proc., uważa scenariusz wyjścia Polski z UE za realny.
Pokazuje to, że propagandowe wysiłki opozycji, i samego Tuska, by straszyć wyborców polexitem, nie znajduje wiary wśród większości. Wokół tego tematu nie da się wykreować wielkich protestów i pobudzić aktywność. Wydaje się też, że coraz większa liczba Polaków zaczyna sobie zdawać sprawę, że powszechnie zachwalane korzyści z obecności polski w UE są mocno przereklamowane i coraz bardziej widać, że darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy.
Już teraz obok korzyści zaczynają pojawiać się coraz większe koszty. Wczorajsza Gazeta Wyborcza pisze: „Najmocniej uderzą po kieszeni podwyżki ciepła. Miejskie sieci ciepłownicze podnoszą ceny ogrzewania ze względu na rekordowy wzrost kosztów emisji CO2.” A przecież ten koszt emisji jest wynikiem, narzuconej nam przez Unię, klimatycznej polityki.
Stąd też przeprowadzony w niedzielę w Warszawie protest nie zachwycił ani frekwencją, ani entuzjazmem uczestników. Organizatorzy twierdzą, że zgromadzili do 100 tysięcy demonstrantów, gdy tymczasem Policja i niezależni obserwatorzy oceniają, że na Placu Zamkowym, który nie jest przecież największym placem w Warszawie, zebrało się miedzy 15 a 25 tysięcy ludzi.
Bliższa prawdy może być ta mniejsza liczba, gdyż sam plac ma tylko 10 tys. m2 powierzchni, zatem nie da się tam zmieścić 100 tys. ludzi, chyba że w kilku warstwach.
Przyjrzenie się uczestnikom pozwala sformułować jeszcze bardziej smutne dla opozycji wnioski. Ton nadawali tam stale ci sami aktywiści organizacji pozarządowych, żyjących z zagranicznych grantów. Wielu z nich średnio pasowało do wysiłków Tuska, by lansować się obecnie jako centrowy, a nawet odrobinę konserwatywny polityk. Do tych należy zaliczyć aktywistów LGBT, a w tym tzw. formację homokomando, która ze swoimi flagami była mocno zauważalna.
Obecny był także tak kontrowersyjny aktywista jak Bartosz Kramek, ostatnio zatrzymany za próbę niszczenia zasieków na granicy polsko-białoruskiej. Pewnie Tusk wolałby, żeby ich tam nie było, gdyż teraz rządowa propaganda będzie łączyć jego samego z tym segmentem uczestników wiecu, co mu popularności nie przysporzy. Ponadto większość uczestników zdecydowanie w wieku 60+.
Jeśli popatrzą na to politycy z Brukseli, to będą musieli dojść do wniosku, że poparcie w Polsce dla uczestnictwa w UE jest niewyraźne i wyrażane głownie przez emerytów i zjadaczy unijnych grantów. Mogą więc zdecydować, że lepiej pójść na kompromis z obecnym rządem zamiast zaostrzać ciągle sytuację.
Poza tym Tusk powinien uważać z formułowaniem wymyślonych zarzutów o tym, że rząd polski zmierza do polexitu. Szczególnie on powinien tu być ostrożny, gdyż to za jego kadencji, jako przewodniczącego Rady Europejskiej, doszło do opuszczenia Unii przez Wielka Brytanię.
Stało się to powodem do żartów mówiących, że jedyne co Donaldowi Tuskowi wyszło, podczas jego urzędowania w Radzie, to Wielka Brytania z Unii. Rozumiem, że Tusk nie miał intencji by to spowodować, tym niemniej jego działania ani temu nie zapobiegły, ani Brytanii nie zatrzymały. Mając takie „osiągnięcia”, lepiej by było, żeby dał sobie teraz spokój z próbami zatrzymania wyimaginowanego polexitu. Zwyczajnie, z takim bagażem, powinien się tu trzymać starej zasady, że w domu powieszonego nie mówi się o sznurze.
Trzeba przyznać, że Tusk był jednak w sytuacji przymusowej i musiał zwołać tę manifestację przeciwko wyrokowi TK, gdyż inaczej zrobiliby to inni, a wtedy, w obecnej sytuacji, Tusk doznałby osłabienia w swojej walce o przywództwo na opozycji.
Mierny wynik tego zgromadzenia i tak go jednak osłabi. To już zdecydowany koniec „efektu Tuska”. Sprowokowana i wymuszona przez decyzję TK reakcja opozycji była słaba i nieprzekonywująca, i to zarówno dla krajowych, jak i zagranicznych obserwatorów. Według Gazety Wyborczej, doradcy mieli ostrzegać Tuska, że może dojść do frekwencyjnej katastrofy, na co on miał odpowiedzieć, że najwyżej będzie stał sam.
Słuchając wiecowego przemówienia Tuska na tym zgromadzeniu, pełnego jakichś dziwnych emocji i prób sprowokowania prezesa Kaczyńskiego, dochodzę do wniosku, że Tusk nadal zachowuje się zgodnie ze strategią „małp w klatce” wypracowaną jeszcze przez jego dawnego doradcę, Igora Ostachowicza, która polegała na tym, by stale prowokować Kaczyńskiego i PiS do zachowań, które można by było potem przedstawiać jako dyskredytujące i kompromitujące.
Obrazowo miało to odpowiadać przeciąganiu kijem po prętach klatki, gdzie są zamknięte małpy, które będą na to reagować bezsilną wściekłością. Ta taktyka dawała dobre rezultaty wtedy, gdy Tusk ze swoimi akolitami miał pełnię władzy, a Kaczyński, będąc w opozycji, przegrywał kolejne wybory. Teraz sytuacja jest całkowicie odmienna, bo to Kaczyński rządzi, a Tusk walczy, już nawet nie o władzę w państwie, ale o pierwszą pozycję w swojej partii.
Nastąpiło zatem zupełne odwrócenie ról. Teraz to Kaczyński może walić kijem w klatkę, gdzie jest zamknięty Tusk. Tej zmiany sytuacji Tusk jakby nie chce przyjąć do wiadomości i stara się nie zauważać, że jego obecna pozycja jest nawet gorsza niż wcześniejsza Kaczyńskiego, gdyż ten, będąc w opozycji, zawsze miał status posła i immunitet, czego dziś Tusk nie ma.
Na dodatek partia jego politycznej patronki, czyli Merkel, właśnie przegrała w Niemczech wybory i żegna się z władzą. To także osłabia Tuska. Śmiano się kiedyś z Kaczyńskiego, że na jego spotkaniach pojawiali się kiedyś klakierzy z hasłem: „Jarosław, Polskę zbaw.”. Dziś coś podobnego dotyczy Tuska. Na tym zgromadzeniu w Warszawie można było zobaczyć transparent w hasłem: „Witaj królu Europy”, zaś posłanka z PO, Klaudia Jachira, prezentowała w Sejmie swoją wersję Roty, gdzie pojawiło się wezwanie: „Tak nam dopomóż Tusk”. Tego rodzaju pokazy politycznego bałwochwalstwa muszą u każdego, w miarę normalnego obserwatora, wzbudzić zażenowanie.
Z drugiej strony, pani Jachira jest aktorką, więc chyba spełniała zamówienie. Jeśli spin doktorów z Platformy stać tylko na tyle, to Kaczyński może spać spokojnie, bo z takimi przeciwnikami wygrałby nawet Suski. Tusk jednak nadal usiłuje stosować taktykę, która dawno temu zapewniła jego partii kilka sukcesów wyborczych. Widać to choćby po ustaleniu terminu i miejsca tego zgromadzenia, które odbywało się w pobliżu kościoła gdzie właśnie miała miejsce Msza Święta w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. Tuskowi wydawało się może, że tym sprowokuje Kaczyńskiego, a nie zauważa, że Kaczyński dziś może sobie pozwolić by takich rzeczy nawet nie zauważyć, bo ma innych ludzi, nawet nie ze swojej partii, gotowych dać odpór Tuskowi.
Widać zatem, że front politycznej walki zastygł i wysiłki Tuska by to przełamać, montując coraz słabsze, wskutek wyczerpywania sił, ofensywy, nie dają żadnego rezultatu.
Jeśli zaś Tusk nie osiągnie szybko istotnego sukcesu, to zacznie się kontestowanie jego politycznej pozycji w samej PO i podniosą głowy jego polityczni konkurenci, których przecież tam nie brakuje. Tusk musi bardziej skupić się na obronie pozycji w swojej partii, a Kaczyński jest coraz bliżej trzeciej kadencji. Główną przeszkodą dla niego, była nie żadna opozycja, a bardziej sojusznik Jarosław Gowin ze swoją małą partią. Obecnie Gowin został przez Kaczyńskiego wymanewrowany i zupełnie wyautowany. Teraz pisze on jakiś płaczliwy list do członków PiS, gdzie stawia taką absurdalną tezę, że „warunkiem suwerenności jest członkostwo w UE”. To tak jakby ktoś usiłował przekonywać, że warunkiem zachowania cnoty jest przebywanie w domu publicznym.
Na koniec kilka uwag o meritum sporu. Wyrok nie mógł być inny, gdyż gdyby Trybunał Konstytucyjny zadecydował, wbrew Konstytucji, o wyższości brukselskiego prawa, to stałby się podobny do tych sejmów u schyłku I Rzeczpospolitej, które zatwierdziły rozbiory Polski.
A byłoby to nawet coś jeszcze gorszego, gdyż sejmy rozbiorowe odbywały się pod bezpośrednią presją obcych bagnetów, a dziś zagrożenia tego rodzaju nie ma. Byłoby wyjątkową podłością, gdyby tylko z powodu jakichś dotacji, zgodzono się faktycznie zlikwidować nasz byt państwowy i to własnymi rękami, bez oporu, poddać kraj pod zewnętrzne zarządzanie z Brukseli.
Przytaczając zaś nowsze analogie, można by twierdzić, że wtedy status Polski, względem Brukseli, przypominałby pozycję Generalnej Guberni względem III Rzeszy. Takie są historyczne uwarunkowania wyznaczające polityczne emocje wokół tej sprawy. Ci, którym marzy się dziś umieszczenie Polski w federalnym europejskim państwie powinni pożegnać się z rojeniami. Polacy nigdy by tego na trwale nie zaakceptowali. Pan Tusk także nie powinien mieć co to tego wątpliwości.
Stanisław Lewicki, politolog, filozof, publicysta
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.