Węgry wzięły udział w wielkiej operacji logistycznej Gazpromu, zmieniającej całkowicie geografię gazową w południowej Europie. Podpisały nowy kontrakt na dostawy gazu, otworzyły nowy korytarz dla rosyjskiego gazu przez Węgry. Wielka gra Viktora Orbána przyniosła efekty w postaci niskich cen.
Rosyjski Gazprom i węgierski MVM (państwowy koncern energetyczny) 27 września podpisały w Moskwie kontrakt na dostawy gazu na Węgry. Kontrakt ma obowiązywać 15 lat, do 2036 roku, i jest podzielony na dwa okresy – 10 i 5 lat. Przewiduje on dostawy 4,5 mld m3/rocznie, czyli około połowy potrzeb węgierskich.
Zapewnia on niskie ceny gazu dla Węgier, ale nie przyszedł on łatwo. Negocjowano go do ostatniej chwili, podpisano w Budapeszcie dopiero na 3 dni przed wygaśnięciem obowiązującego (wielokrotnie przedłużanego) kontraktu. Minister Péter Szijjártó często jeździł do Moskwy i Petersburga, godzinami negocjując z przedstawicielami rządu i Gazpromu. W końcu osiągnięto porozumienie, które daje jeszcze lepsze warunki Węgrom niż w poprzednim kontrakcie. A tamten był obiektem zazdrości (szczególnie po naszej stronie), gdy Viktor Orbán podał kiedyś publicznie cenę, po jakiej Węgry importują gaz z Rosji.
Węgry, choć są niewielkim rynkiem (zużycie poniżej 10 mld m3 gazu rocznie), importują ogromne ilości gazu z Rosji. W 2019 r. (przed kryzysem covidowym) zaimportowały 11,3 mld m3, gdy Polska (4-krotnie większa gospodarka, 2-krotnie większy rynek gazu) – zaledwie 9,7 mld m3. A przez ostatnie lata Węgry niezauważalnie stały się lokalnym dystrybutorem rosyjskiego gazu. 40% gazu, który importują, idzie dalej na eksport. Daleko im jeszcze to potencjału Austrii, która stworzyła regionalny hub Baumgarten, ale Węgrzy potrafią zarobić na operacjach rosyjskim gazem.
Węgierski rząd ma podstawowe uzasadnienie dla takiej polityki: niskie ceny energii dla społeczeństwa i gospodarki. To sukces (Węgry mają najniższe ceny energii w Europie, ustępując jedynie Rumunii), który zapewnił Orbánowi zwycięstwo w wyborach 7 lat temu. I z zobowiązania tego do dzisiaj się wywiązuje. Dlatego odporny jest na naciski polityczne, wprost mówi: „Cieszymy się, że Ameryka konkuruje o europejski rynek. Jesteśmy odbiorcami, im więcej dostawców, tym lepiej dla nas. A gaz kupimy od tych, którzy sprzedadzą najtaniej”.
Przez ostatnie lata nawiązała się bowiem całkiem ciekawa współpraca. Import rosyjskiego gazu zaczął się w 1975 r. Od lat na rynek węgierski dostarcza gaz spółka Panrusgáz. Jej historia jest ciekawa, ilustruje zmienne dzieje importu rosyjskiego gazu do krajów dawnego „obozu socjalistycznego”. Utworzona w 1994 r. jako spółka Gazprom Exportu i węgierskiego koncernu naftowo-gazowego MOL (jego koleje losu opisywałem w tekście „Jak Orbán od Rosjan MOL odwojował”), potem węgierskie akcje w 2006 r. wykupili Niemcy i współwłaścicielem stał się E.ON Ruhrgas.
A kilka lat później energetyczna ofensywa Viktora Orbána przywróciła właściwe relacje. Dzięki temu, w 2015 r. akcje niemieckie w Panrusgáz przeszły do MVM, węgierskiego państwowego potentata energetycznego.
To jednak nie ta firma podpisała kontrakt, a spółka córka państwowego węgierskiego koncernu – MVM CEEnergy. Do niedawna nazywała się „E.ON Foldgaz Trade”. Węgry odkupiły ją od niemieckiego koncernu razem z kontraktami na gaz, zmienili właściciela na MVM i przejęli w ten sposób kontrolę nad kontraktami importowymi.
Premier Orbán na zarzuty o współpracę z Rosją odpowiada bardzo pragmatycznie: „Możemy wygrażać i machać pięściami, ale rzeczywistość jest okrutna: Europa nie może dzisiaj funkcjonować bez rosyjskiego gazu.”
Kontrakt jest także rewolucyjny pod względem logistyki. Całkowicie zmienia trasy dostaw, rezygnując z ukraińskiej, zastępując ją dwiema innymi. Z Serbii (gdzie 1 października otworzono gazociąg między Serbią a Węgrami, dzisiejsza moc znamionowa to 6,5 miliarda m3/rocznie (ok. 1/5 mocy Jamału) popłynie 3,5 mld m3 rocznie, a z Austrii – miliard. Czyli podstawowym źródłem węgierskich dostaw będzie Turk Stream, zaś uzupełniającym – Nord Stream.
To całkowite odwrócenie kierunków, które po części dokonało się już na przełomie 2019 i 2020 roku, gdy dostawy przez Ukrainę zostały znacząco obniżone do 65 mld m3/r, a rok później do 40 miliardów. 1 października tego roku dokonał się kolejny krok w dywersyfikacji – z przepływów ukraińskiego tranzytu wypadły Węgry. Przesyły przez graniczną stację Bereg (Bieriegovo) gwałtownie spadł, prawie 4-krotnie. Z 18,5 miliona m3 dziennie – do 3,8 mln.
To rodzi poważne problemy dla Ukrainy, które kiedyś pozwolę sobie opisać, bo jak być może Szanowni Czytelnicy tych marnych felietoników zauważyli, sytuacja naszych państw na gazowej mapie Europy wykazuje wiele podobieństw.
Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku ropy naftowej i paliw, gazu ziemnego oraz bezpieczeństwa energetycznego, przedsiębiorca i publicysta
Kolegium redakcyjne nie obowiązkowo zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak zapewniamy dostęp do najbardziej interesujących artykułów i opinii pochodzących z różnych stron i źródeł (godnych zaufania), które odzwierciedlają najróżniejsze aspekty rzeczywistości.