Ciekawe rzeczy dzieją się w Polsce i z Polską. Ciekawsze niż zazwyczaj. W kraju drożyzna się sroży a inflacja śrubuje kolejne rekordy. Postawiony przed widmem rychłej niewypłacalności rząd kombinuje jak tu wydrenować jeszcze bardziej kieszenie tych, którzy w owych posiadają jeszcze nieco grosiwa. Za miedzą nie lepiej. Skłóciliśmy się już niemal z wszystkimi sąsiadami za wyjątkiem Ukrainy i Słowacji. W przypadku tej pierwszej wyłącznie po to by jeszcze bardziej eskalować konflikt z Rosją. W wypadku tej drugiej przez przeoczenie.
Wobec tej, przyznajmy dość poważnej sytuacji, rząd nareszcie zachował się odpowiedzialnie. Dlatego w obliczu narastającego zagrożenia wewnętrznego i zewnętrznego zaproponował projekt ustawy…. o symbolach państwowych RP. Reasumując przeprowadzimy lifting naszego wysłużonego orła oraz nie mniej wysłużonego hymnu.
Projekt ustawy przygotowało Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu. Spoglądając na wizualizację nowego godła nie trudno domyśleć się, że pionem odpowiedzialnym w ministerstwie za przedmiotowe dzieło był pion sportu. Wydaje się bowiem niezwykle mało prawdopodobne by jakakolwiek osoba zajmująca się tematami kultury i dziedzictwa narodowego (nawet jeśli czyni to w ramach partyjnej zsyłki) zaakceptowała tak szkaradny projekt. Zresztą możecie go Państwo ocenić samodzielnie na załączonej ilustracji.
By jednak zachować elementarny obiektywizm muszę przyznać, że ministerialny projekt ma jeden wysoce niebanalny element. Są nim… oczy. Wystarczy chwila by dostrzec w nich spojrzenie czterdziesto-, może pięcdziesięcio-letniego pijaka z depresją. Człowieka, który cały boży dzień uwija się by spłacić kredyt zaciągnięty w szwajcarskich frankach na swoje klaustrofobiczne mieszkanko. Wiecznie zmęczonego, niespełnionego i nieszczęśliwego. Nienawidzącego siebie i wszystkich ludzi. Szukającego chwili ucieczki we flaszce. Będącego trochę jak filmowy Adaś Miauczyński, ale bez krzty jego polotu. I właśnie to jest w tym projekcie najlepsze. W końcu nasz narodowy symbol powinien oddawać nasz charakter. A przecież właśnie tacy jesteśmy…
Ale to jeszcze nie wszystko. Nasz nowy orzeł ma także piękne złote łapy, choć zgodnie z zasadami heraldyki tym kolorem przyozdobione winny być tylko pazury. Jak to mawiają: heraldyk płakał jak projektował.
Zmiana godła (właściwie herbu) to jednak tylko połowa pomysłu. Drugą, równie dobrą jego częścią jest szybki lifting naszego hymnu. Ma polegać na zamianie drugiej i trzeciej zwrotki. Zgodnie z propozycją MKDNiS teraz drugą zwrotką będzie ta, która zaczyna się od słów „Jak Czarniecki do Poznania”. Po niej dopiero będzie śpiewana zwrotka zaczynająca się od słów „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę”.
Musiały nad tym pracować jakieś tytaniczne umysły. Zwróćcie Państwo uwagę, zmiana niby kosmetyczna, a ile ożywienia wniesie do naszej szarej egzystencji. Jeszcze przez całe lata na różnych oficjałkach będziemy się mylić co kiedy zaśpiewać. Wywoła to wiele naturalnej radości, która przecież jest nam potrzebna do życia nie mniej niż witaminy.
Skoro jednak urzędnicy muszą uatrakcyjniać nam życie, mogliby pójść o krok dalej i zmienić cały hymn. Po pierwsze ten obecny jest antypedagogiczny. Przez niego od lat daje nam przykład Bonaparte jak mamy zwyciężać. Przez to podobnie jak nieszczęsny cesarz Francuzów, wychodzimy zazwyczaj na różnych awanturach, jak Zabłocki na Mydle. Jeśli już musimy się koniecznie uczyć zwyciężać od obcych uczmy się tego dajmy na to od Józefa Stalina. Ten przynajmniej zwyciężył autentycznie i w pełnym wymiarze.
Poza tym „Mazurek Dąbrowskiego” zarówno w linii melodycznej jak i treści jest dość infantylny. Przyznajmy, że śpiewanie o Basi i jej zapłakanym ojcu (czasami śpiewamy też o zapłakanej Basi, ale to inna historia) przy różnych państwowych fetach jest po prostu niepoważne. Brakuje tylko przyśpiewek w rodzaju oj-dana-dana i mielibyśmy zamiast uroczystej gali występ szkolnego zespołu pieśni i tańca.
Może więc jednak zmiana? Kandydatów jest kilku. Oczywistym jest „Rota”, ale w tym przypadku wybór ogranicza nam obecna mądrość etapu. Co prawda nadal nie lubimy gdy Niemiec pluje nam w twarz i dzieci nam germani. Ale od kiedy wiąże się to z miłym sercu strumieniem unijnych dotacji od razu staje się jakby mniej dokuczliwe.
Lepsza byłaby więc „Bogurodzica”. Jej największą zaletą jest to, że żaden obcokrajowiec nie byłby w stanie powtórzyć jej tekstu. Jej największą wadą jest to, że także większość Polaków nie byłaby w stanie tego uczynić. Za to jak brzmiałaby na Stadionie Narodowym podczas meczu Polska – Niemcy…
Polscy ułani w wojsku Napoleonowskim
Trzecim kandydatem jest rzecz jasna „Pieśń narodowa za pomyślność króla” znana obecnie szerzej pod nazwą „Boże coś Polskę”. Jest w niej wszystko co potrzebne dobremu hymnowi. Odwołanie do Boga, odwołanie do Ojczyzny i muzyka, od której ciarki same pełzają po plecach. Najlepsze w tej pieśni jest jednak to, co niewidoczne, a zatem odwołanie do tytułowego króla. Dodajmy, że monarchy, od którego akurat z całą pewnością moglibyśmy się nauczyć jak zwyciężać mamy.
Zejdźmy jednak na ziemię. Żadnych sensownych zmian nie będzie. Chodzi przecież nie o jakieś zmiany ale o misia, pardon – orła. Ten orzeł będzie orłem na skalę naszych możliwości. Będziemy nim otwierać oczy niedowiarkom. A, że cała ta fanaberia kosztować nas będzie według wstępnych wyliczeń 148 milionów złotych (nieco ponad 2 sasiny)… Cóż, kto bogatemu zabroni?
Przemysław Piasta, polski polityk, historyk, przedsiębiorca, prezydent Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego
Kolegium redakcyjne nie zawsze zgadza się z treścią i ideami artykułów zamieszczonych na stronie. Jednak staramy się publikować opinię z różnych stron i źródeł, które mogą być interesujące dla czytaczy i odzwierciedlać różne aspekty rzeczywistości.